Po
wspaniałym i zapadającym na długo w pamięć weekendzie, który
spędziłam w towarzystwie Ericka.
Nadszedł
nieubłaganie czas, powrotu przeze mnie do szarej rzeczywistości.
Składającej się z pracy i spędzania
większości wolnego czasu w samotności, co przestało być
wystarczające. Jak to miało miejsce, jeszcze bardzo niedawno. Kiedy
życie w pojedynkę w zupełności mi odpowiadało i
nie widziałam sensu jakichkolwiek zmian.
Ostatnie
dni, były dla mnie wyjątkowe. W
głównej mierze, poświęcone
na niekończące się szczere i poważne rozmowy, okazywaniu sobie
czułości, kiedy tylko się dało i spacerowaniu po Londynie w celu
lepszego poznania miasta przez mojego gościa, który miał w nim
niedługo zamieszkać.
Eric
na każdym kroku, próbował mi udowodnić, że nie rzucał słów na
wiatr i naprawdę, wiąże z moją osobą swoją przyszłość.
Okazywał
mi ogrom wyrozumiałości i zrozumienia. Praktycznie nie oczekując
niczego w zamian. Jedyne czego chciał to, abym przy nim była i
spróbowała na nowo poczuć się szczęśliwą. O
spotkaniu kogoś lepszego, nawet nie zamierzałam marzyć.
W
ciągu ostatnich, niecałych czterech dni. Gdy zaznałam namiastki,
szczęśliwego życia u boku drugiej osoby. Spodobało mi się życie,
prowadzone
we
dwójkę. Jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam.
Moje
dwa związki z nastoletnich i studenckich lat, były na to zbyt
krótkie i płytkie. Nie niosły za sobą, właściwie żadnego
zaangażowania.
A
związek ze Stephanem, w którym pokładałam najwięcej nadziei. W
rzeczywistości, nawet nie zaczął istnieć.
Dlatego
też, to dopiero przy Ericku, miałam okazję zaznać smaku,
prawdziwego bycia z drugą osobą w
związku.
Które niosło za sobą obietnicę szczęścia i ostatecznego
rozprawienia się z prześladującą mnie nieustannie
przeszłością.
Przy
nim, nie roztrząsałam tego, co było. Cały żal i cierpienie,
jakie w sobie posiadałam. Zaczynały powoli znikać. Zastępowane
przez zupełnie inne odczucia.
Wszystko
wracało do mnie dopiero w momencie, gdy zostawałam sama i
zaczynałam zastanawiać się nad swoimi wyborami i zmianami, jakie
zaszły w moim życiu.
Teraz,
gdy znowu nadszedł czas rozstania z Erickiem.
Ku mojemu niezadowoleniu, musiałam się ponownie przestawić na
samotne poranki i wieczory, od których ostatnio skutecznie
odwykłam.
Zasypiając
i budząc się przy kimś, kto naprawdę mnie kochał i na każdym
kroku, próbował udowodnić swoje uczucie. Przy okazji nie
naciskając, abym ja zadeklarowała to samo w jego kierunku.
Zaczynałam wierzyć, że los nareszcie postanowił się odwrócić i
zaczął mi sprzyjać.
Jedyną
rysą na naszym przyszłym szczęściu, były właśnie moje uczucia.
Choć bardzo się starałam, nie potrafiłam ich zmienić. Na własnym
przykładzie, sprawdziłam że nie da się zmusić do miłości. Choć
niekiedy, bardzo by się tego chciało. Próbowałam
pokochać Ericka, ale do tej pory nie odniosło to żadnego rezultatu.
Nie
mogłam zaprzeczyć, że na jakiś sposób byłam z
nim szczęśliwa.
Odczuwałam
wobec niego, jakieś dosyć
silne uczucia, ale to na pewno nie była miłość, jaką kobieta
powinna obdarzyć swojego ukochanego. Czymś takim, umiałam
obdarzyć dotychczas,
tylko
jedną osobę. Za co do tej pory, płacę bardzo
wysoką cenę.
Wciąż
jednak łudziłam się, że może z czasem, ulegnie to zmianie. Gdy
rozpoczniemy wspólne życie z moim obecnym chłopakiem,
dotrzemy się i zaczniemy rozumieć bez słów. Uczucie samo do mnie
przyjdzie nagle i niespodziewanie. Do tego czasu, miałam zamiar
cieszyć się tym, co mam i w pełni wykorzystać otrzymaną szansę
na zbudowanie trwałej i stabilniej przyszłości u boku drugiej
osoby.
Będąc
z Erickiem łatwiej mi było się pogodzić z nieodwracalną utratą
Stephana. A skoro nie mogłam mieć jego, to lepszego kandydata od
Ericka, nie mogłam sobie wymarzyć.
Choć
rozstałam się z nim, zaledwie kilkanaście godzin temu. Już
zaczynałam odczuwać, niespotykaną dotąd tęsknotę za jego osobą.
Brakowało mi jego widoku, uśmiechu, czy żartów, jakimi potrafił
rozśmieszyć mnie do łez.
Te
kilka dni, spędzonych tylko we dwoje. Zdecydowanie umocniły naszą
relację i wprowadziły na dużo wyższy poziom zaangażowania niż
przedtem.
Ku
jego ogromnej radości, oficjalnie zostaliśmy parą. Czując, że to
idealny
moment na rozpoczęcie związku. Naprawdę wierzyłam, że nam się
uda.
Choć
odległość, jaka znów nas od siebie dzieliła na pewno tego nie
ułatwiała.
Na
szczęście, niedługo miało się wszystko zmienić. Za niecały
miesiąc, obiekt moich nieustannych, dzisiejszych rozmyślań, miał
nareszcie zamieszkać w Londynie.
Pieczętując
ostatecznie, naszą decyzję o rozpoczęciu ze sobą wspólnego
życia.
-
Przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłam się wcześniej wyrwać.
Mam dziś straszne urwanie głowy - po kilkuminutowym spóźnieniu,
do zajmowanego przeze mnie stolika, dosiada się Lisa. Postanowiłam
spędzić swoją przerwę w pracy w jej towarzystwie. Była obecnie
jedyną osobą w Londynie, której mogłam się zwierzyć i w
pełni zaufać.
-
Nic się nie stało. Przecież doskonale wiem, jak to jest -
odpowiadam jej ze spokojem. Spoglądając przez okno kawiarni na
zachmurzone niebo. Pogoda znowu nas nie rozpieszczała, ale zdążyłam
do tego przywyknąć. Czas spędzony w Anglii robił swoje. Nie
wyczekiwałam już, ani upalnego lata, ani mroźnych zim. Z
takim samym utęknieniem, jak na początku mojego pobytu na wyspach.
-
W takim razie opowiadaj. Jak minął ci weekend? Po twojej minie
wnioskuję, że był chyba bardzo udany - uśmiecham się mimowolnie
w jej stronę. Nie potrafiąc ukryć swojego zadowolenia.
-
Żebyś wiedziała. Było cudownie. Szkoda tylko, że tak szybko
dobiegł końca. Mógłby trwać i trwać - odpowiadam rozmarzona.
Przez następne minuty, opowiadając jej najważniejsze wydarzenia,
jakie miały miejsce.
-
Proszę, proszę, jaka zmiana. Jeszcze kilka dni temu, byłaś
zupełnie inaczej, nastawiona do waszej relacji. Cieszę się jednak,
że jesteś szczęśliwa. Bo tak jest, prawda? - chce się upewnić.
Lisa naprawdę się o mnie martwiła, próbując za wszelką cenę
uchronić przed popełnieniem błędu, mogącym
spowodować u
mnie kolejne
rozczarowanie. Ale ja w żadnym wypadku, nie postrzegałam swojej
decyzji w tych kategoriach. Byłam przekonana, że innej zwyczajnie
nie mogłam podjąć.
Potem tego nie żałując.
-
Jestem szczęśliwa w sposób, jaki nie byłam od bardzo dawna.
Wszystko nareszcie, zaczyna się mi układać. Mam nadzieję, że to
koniec złej passy i będzie tylko lepiej - odpowiadam szczerze.
Czując, że jestem bardzo blisko, odzyskania wewnętrznego spokoju,
zburzonego przez moją siostrę przed laty i ostatecznego pogodzenia
się z tym, co się stało.
-
W takim razie, pozostaje mi tylko życzyć ci powodzenia. Oby Eric
okazał się rzeczywiście słusznym
wyborem - nie słyszę w jej głosie zbytniego entuzjazmu, ani
optymizmu.
-
Nie rozumiem, dlaczego jesteś od samego początku, tak negatywnie do
niego nastawiona - próbuje nareszcie poznać, przyczyny jej
niechęci.
-
Rose, to wcale nie tak. Po prostu dobrze cię znam i widzę, że
szukasz pocieszenia i zastępstwa, czegoś o czym nadal skrycie
marzysz. Gdy mówisz o Ericku, nie masz tego błysku w oczach, który
zawsze ci towarzyszył, gdy choćby mimowolnie wspominałaś o
Stephanie. Teraz też, nie cieszysz się z tego, że to właśnie
osoba Ericka cię uszczęśliwia,
a wyłącznie z tego, co daje poczucie posiadania bliskiej osoby.
Wiesz, że chcę dla ciebie, jak najlepiej. Stąd moje wątpliwości.
Ale skoro naprawdę jesteś z Erickiem szczęśliwa, to cieszę się
z tego razem z tobą - przenikliwość i świetny zmysł obserwacji
Lisy, znowu dają o sobie znać. Jak zawsze, doskonale potrafiła
mnie przejrzeć. Wiedząc, że Stephan nadal nie jest mi do końca
obojętny. Choć zaczynałam o nim myśleć, zdecydowanie rzadziej i
godzić się ze świadomością, że zostanie mężem Mel. W takiej
chwili, jak ta odczuwałam smutek i melancholię z powodu tego, że
nam nie wyszło.
-
Lisa, może w pewnym sensie masz rację. Czasami sama się gubię w
tym, czego chce. Gdy przebywam w towarzystwie Ericka, czuję że to
jest właśnie to. Jakby
nikt inny poza nim, nie potrafił sprawić, że będę miała
szczęśliwe życie. Ale
gdy zostaję sama, pojawiają się chwile strachu i zwątpienia, że
nie będę w
stanie
obdarzyć go takim uczuciem, na jakie w pełni zasługuje. Zgodziłam
się na ten związek i nie żałuję tego, ale nie wszystko jest
idealnie.
Czasami mimowolnie porównuję Ericka do Stephana i najgorsze w tym
wszystkim jest to, że ten drugi za każdym razem, wygrywa w tych
porównaniach. Tłumaczę to sobie tym, że lepiej mnie znał i
łatwiej było mu zrozumieć moją osobę. Co niekiedy, nie do końca
jeszcze
wychodzi Erickowi. Liczę, że to się wkrótce
zmieni, bo skoro nic mi nie wyszło z próby związku z miłości, to
może chociaż
ten z rozsądku, okaże się lepszy? - wiedząc, że moja rozmówczyni
jest jedyną osobą, której mogę się zwierzyć. Odkrywam przed
nią, swoje największe obawy, które zaczęły nawiedzać mnie
minionej nocy. Najbardziej bałam się tego, że gdy minie pierwsza
euforia związana z nowym związkiem. Wszystko się popsuje i odniosę
kolejną porażkę. Za
nic nie chciałam, po raz kolejny tego doświadczyć.
-
Wiesz, że nie jestem specjalistką od związków i nie powinnam,
nawet próbować udzielać w tej kwestii dobrych rad. Ale przemyśl
sobie wszystko, jeszcze raz na spokojnie, a potem albo zostań
z Erickiem i zapomnij na zawsze o Stephanie, bo to jedyny sposób,
aby wam się udało. On w końcu nie będzie w nieskończoność
czekał, aż go pokochasz. Albo zawalcz o swoją miłość życia.
Wiem, że to trudne, ale obydwie mamy świadomość, że Stephan nie
kocha twojej siostry. Dziecko to jedyne, co w ogóle ich łączy.
Poza tym, ono może być równie szczęśliwe, a nawet bardziej, gdy
wychowają je osobno. Wiem to z własnego doświadczenia. Moi rodzice
przez kilka lat, powstrzymywali się od rozwodu ze względu na mnie,
a nasze wspólne życie, przypominało przez to koszmar - Lisa po raz
pierwszy, nawiązuje do swojego dzieciństwa. Nigdy wcześniej mi o
nim nie opowiadała.
-
Wydaje mi się, że w ich małżeństwie, nie chodzi tylko o dobro
dziecka. Melanie nie dopuści do tego, aby zostać z nieślubnym
dzieckiem sama. W jej mniemaniu, zepsułoby to idealną opinię, jaką
posiada w
otoczeniu.
Nie wiadomo też, jak wpłynęłoby to na karierę Stephana. To byłby
w końcu, idealny
temat dla prasy i portali plotkarskich - przytomnie przypominam, że
istnieje jeszcze jeden
aspekt, jaki ma wpływ na ich decyzję.
-
Jestem pewna, że on zniósłby wszystko, gdybyś tylko dała mu
szansę. To naprawdę przykre, że obydwoje się kochacie, a nie
możecie ze sobą być - po tych słowach, zmieniam temat na
zdecydowanie przyjemniejszy Nie
chcąc dłużej pozostawać na dość grząskim gruncie.
Przez
resztę przerwy z
dużą uwagą, słucham
opowieści przyjaciółki o jej kolejnej próbie, namówienia
Królowej Elżbiety
do udzielenia wywiadu. Była coraz bliżej i to tylko kwestia czasu,
kiedy osiągnie zamierzony cel.
Popołudniu,
po skończeniu pracy, zdecydowanie wcześniej niż myślałam.
Wracam
do swojego mieszkania z nieprzyjemną myślą, że nie zostało już
wiele czasu do najgorszego dnia w moim życiu.
Choć
zgodziłam się być obecna na ślubie swojej siostry, miałam coraz
więcej wątpliwości, czy podołam tej obietnicy.
Widok
jej i Stephana, zawierających związek małżeński, będzie dla
mnie czymś niezwykle trudnym i bolesnym.
Wątpię,
czy nawet obecność, mojego obecnego chłopaka w czymś pomoże.
Zniesienie epatującej swoim szczęściem i poczuciem zwycięstwa
Melanie, będzie arcy wymagającym wyzwaniem. Nie chciałam
dać jej jednak satysfakcji i pokazać, że po raz kolejny udało się
jej, sprawić mi ogrom cierpienia
i
rozczarowania.
Otwierając
drzwi, staram się jak najszybciej odrzucić od siebie te
pesymistyczne myśli, które zaczęły mnie nawiedzać od czasu
rozmowy z Lisą.
Nie
chcąc, zepsuć sobie tym samym reszty dnia. Samotność zdecydowanie
mi nie służyła. Przez nią, wracały tylko wspomnienia i pojawiały
się wątpliwości, czy dołujące rozważania dotyczące, niezbyt
odległej przyszłości.
Przygotowując
sobie późny obiad, słyszę jak mój telefon rozbrzmiewa z dalszej
części mieszkania. Przerywam więc, wykonywaną przez siebie
czynność i opuszczam swoją maleńką kuchnię. Udając się na
poszukiwania swojej zguby, jak zwykle nie pamiętając, gdzie
zostawiłam telefon.
Odnajduję
go w salonie na stoliku. Po czym bez wahania, odbieram w pośpiechu
połączenie.
-
Cześć, tato. Cieszę się, że dzwonisz. Sama miałam się do was
odezwać dziś wieczorem. Co
słychać?
- zaczynam na powitanie.
Od czasu mojego powrotu
do Londynu. Miałam częstszy i dużo lepszy kontakt z
rodzicami niż to miało miejsce, jeszcze przed kilkoma tygodniami.
Powoli
zaczynaliśmy się lepiej rozumieć, a moje zaufanie do
nich zdecydowanie wzrastało.
-
Rose, nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. To strasznie
trudne. Córeczko, stało się coś bardzo złego - zamieram w jednym
miejscu. Słysząc jego
pełen przerażenia głos. Nie przypominam
sobie,
aby kiedykolwiek wcześniej, tata był tak załamany.
-
O czym ty mówisz? - z narastającym zdenerwowaniem, staram się
czegoś dowiedzieć. Obawiając, że to po raz kolejny, zburzy cały
mój spokój.
-
Twoja mama, przeszła dziś rano, rozległy zawał serca. Jest w
bardzo ciężkim stanie. Lekarze nie mają pojęcia, czy z tego w
ogóle wyjdzie - słowa rozbrzmiewają w mojej głowie, raz po raz. A
trzymamy przeze mnie telefon, wypada mi bezwiednie
z
ręki. Uderzając z głośnym trzaskiem o podłogę. Nie mogłam
uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam.
Mam
wrażenie, że czas się zwyczajnie zatrzymał. Wszystko dookoła
mnie zamarło, otaczała mnie zupełna cisza. Czułam, że serce bije
mi, jak oszalałe. A każdy kolejny oddech, sprawia mi
trudność.
Wpatruję
się w jeden punkt przed sobą, a tysiące myśli przelatuje mi przez
głowę w jednej sekundzie.
Całe
moje ciało, jest jak sparaliżowane z powodu szoku, jaki
doświadczyłam. To nie mogła być prawda. To się zwyczajnie nie
mogło stać, nie mojej mamie. Zaczynało przypominać mi to jakiś
koszmar, z którego nie mogłam się obudzić. Nie potrafiłam
przyjąć do swojej świadomości, otrzymanych informacji.
Gdy
po kilku minutach, które dla mnie były wiecznością. Odzyskuję
zdolność racjonalnego myślenia. Zbieram z podłogi, poszczególne
części swojego telefonu. Następnie go składając. Drżącymi
dłońmi, próbuję
go włączyć i ponownie skontaktować się z tatą.
-
Rose, na pewno wszystko z tobą w porządku? - stara się upewnić,
gdy ponownie mnie słyszy.
-
Nie martw się o mnie. Jakoś sobie radzę. Będę najszybciej, jak
tylko mogę. Który to szpital? - pytam, nie chcąc marnować cennego
czasu. Po otrzymaniu, potrzebnych mi informacji i ich zapamiętaniu.
Rozłączam się. Zapewniając, że jeszcze dzisiaj się pojawię.
Nie
musiałam się zastanawiać, ani chwili nad podjęciem tej decyzji.
W
ogromnym pośpiechu, właściwie nie zastanawiają, się nad tym, co
robię. Pakuję jakieś, pierwsze lepsze rzeczy, które mogą mi się
przydać. Następnie
bez
zastanowienia, wybiegam z mieszkania. Musiałam, jak najszybciej
przekonać się na własne oczy, jak źle jest z moją rodzicielką.
Myśl, że mogłabym ją stracić była dla mnie czymś nie do
zaakceptowania. To
się zwyczajnie, nie mogło wydarzyć.
Zbiegając
po schodach, dzwonię po taksówkę. Modląc się, aby przyjechała
jak najszybciej.
Piekące
łzy, pojawiają się mi przed oczami. Ale staram się je
powstrzymać. To nie był jeszcze moment na płacz. Najpierw
musiałam znaleźć się przy niej. Do tego czasu, nie mogłam sobie
pozwolić na chwilę słabości.
Przypominam
sobie o jej
ostatnim,
nie najlepszym
samopoczuciu. Zarzucając, że nie zareagowałam w żaden sposób na
jej dolegliwości zdrowotne.
Mogłam ją przecież namówić na wizytę u lekarza. Osobiście
ją tam nawet zaprowadzić. Być
może wtedy, by do tego nie doszło. Teraz
na wszystko, było już stanowczo za późno.
Przemierzam
lotnisko w szaleńczym tempie, nie zważając na inne osoby. Wpadam
na kilka z nich, ale nie jest to teraz dla mnie ważne. Byłam
pogrążona w kompletnej rozpaczy, która przysłaniała mi całą
rzeczywistość.
Kupuję
bilet na pierwszy najbliższy lot do Niemiec, mając ogromne
szczęście, że zdążyłam na ostatni tego dnia. Nie wyobrażałam
sobie czekać do jutra. Niepewność
i poczucie bezsilności, wykończyłyby mnie do reszty.
W
oczekiwaniu na samolot, dzwonię do swojego przełożonego tłumacząc
mu, że przez najbliższe dni, nie będzie mnie w pracy. Teraz nie
miało to dla mnie żadnego znaczenia, mogli mnie nawet zwolnić.
Liczyła się tylko mama i
stan jej zdrowia.
Na
szczęście redaktor naczelny, okazuje mi zrozumienie i ze
współczuciem
zapewnia, że o nic nie muszę się martwić. Byłam
mu wdzięczna, że w dobie materializmu i korporacyjnego
systemu, jaki zaczynał panować w naszej gazecie. Potrafił okazać
ludzkie uczucia.
Bardzo
późnym wieczorem, rozglądam się po zajmującym
ogromną
powierzchnię,
dortmundzkim szpitalu. Był
utrzymany w nowoczesnym i funkcjonalnym stylu, co dawało mi poczucie
być może złudnej nadziei, że mama znajduje się w dobrych rękach.
Starając
się znaleźć kogoś, kto wskaże mi, gdzie znajduje się oddział
kardiochirurgii. Spaceruję
po parterze ogromnego budynku. Mijając się w końcu z jakąś
pielęgniarką.
- Przepraszam, czy mogłaby mi pani pomóc – zaczynam na wstępie.
- Przepraszam, czy mogłaby mi pani pomóc – zaczynam na wstępie.
-
Jeśli chodzi o odwiedziny, to ich czas dawno temu się skończył,
proszę przyjść rano – odpowiada mi nieprzyjemnym tonem.
Następnie z zupełnym zlekceważeniem wymijając. Wprost nie mogłam
uwierzyć w jej naganne zachowanie.
Na
szczęście, udaje mi się znaleźć, dużo bardziej przychylną
osobę. Która ze spokojem odpowiada na wszystkie moje pytania.
Po
krótkiej rozmowie z pracownicą szpitala. Udaję się w stronę
windy, wciskając przycisk oznaczający piąte piętro.
Opieram
swoją głowę o metalową ścianę, biorąc głęboki oddech. Nie
miałam pojęcia, co czeka mnie za tymi drzwiami. Strach podsuwa mi
najgorsze myśli, wywołując jeszcze większe poczucie przerażenia.
Staram
się mimo wszystko wziąć w garść, wiedząc że tylko spokój
pomoże mi jakoś wytrwać następne dni, a może tygodnie.
Gdy
przekraczam próg, szukanego
przeze mnie oddziału.
Dostrzegam przed sobą długi, wydający
się nie mieć końca
korytarz. Niemal
od razu dostrzegam,
że w jego połowie, znajdują się
znajome mi osoby. Bez wahania podążam w ich kierunku. Chcąc
znaleźć się w końcu, wśród bliskich mi osób, które na pewno
czują się podobnie do mnie.
Mijam
kolejne sale, w niektórych zauważając pacjentów. Jednych
przytomnych, innych w dużo gorszym stanie. Często
nieprzytomnych i przypiętych do respiratorów. Nie
znosiłam takich miejsc, gdzie ludzie znajdowali się na granicy
życia i śmierci.
A
zwłaszcza, jeśli jedna z nich, była mi niezwykle bliska.
Nie
potrafiąc dłużej znieść, ogromu bólu i ludzkiego cierpienia,
które otacza mnie zewsząd. Spuszczam swój wzrok na jasną podłogę
wyłożoną płytkami. Wdychając odpychający, szpitalny zapach,
środków odkażających.
Liczę
swoje kroki, starając się powstrzymać zaczynający się już po
raz kolejny dziś atak paniki, jaki pojawiał się u mnie zawsze w
najbardziej stresujący sytuacjach.
-
Rose, jesteś nareszcie. Martwiłem
się o ciebie, ale nie mogłem ci inaczej powiedzieć o tym, co się
stało
- tata przytula mnie mocno do siebie, gdy tylko pojawiam się w
zasięgu jego wzroku. Widziałam po nim, jak bardzo był wykończony
niewiedzą i strachem, czy jego żona przeżyje.
-
Co z mamą? Co
mówią lekarze, jakie dają jej szansę? Jak
to się w ogóle stało? - pytam, ale nie doczekuję się odpowiedzi,
ponieważ dołącza do nas Melanie. Z
nienawiścią w oczach, skierowaną wprost w moją stronę.
-
Co ty tu robisz? Teraz raczyłaś się łaskawie zjawić, gdy mama
może przez ciebie umrzeć? To wszystko
twoja
wina, wiedziałaś jak bardzo jej zależało, abyś ostatnio
została.
Nie dość, że robiłaś jej nieustanne wyrzuty, przez okres swojego
pobytu w domy, narażając na ogromny stres. Wiedząc, że nie wolno
się jej denerwować, to potem tak po prostu ją zostawiłaś,
wracając sobie do Londynu, jak gdyby nigdy nic. Każdego dnia
tęskniła za tobą, wyrzucając sobie że popełniła tyle błędów,
które do tego wszystkiego
doprowadziły. Przez
co teraz wolisz być z daleka od rodziny. Z wyczekiwaniem, czekała
na każdy odzew z twojej strony. Ale napotykała tylko, twoją
chłodną i uprzejmą obojętność. Zadowolona
jesteś z siebie? - Mel patrzy na mnie ze łzami, obwiniając o wszystko. Przez nią zaczynam się zastanawiać, czy rzeczywiście
nie przyczyniłam się
do
tego, co się stało. Moja siostra, jak nikt inny potrafiła
wywoływać u mnie wyrzuty sumienia. Może naprawdę
powinnam być dla mamy delikatniejsza? Widziałam
w końcu, jak bardzo się starała. Ale ja nadal trzymałam ją na
dystans, nie zdając sobie sprawę, że zadaję jej tym, tak wiele
cierpienia.
-
Ja naprawdę nie wiedziałam,
że mama tak bardzo to przeżywała – mówię ledwie słyszalnie,
źle się czując ze swoim zachowaniem.
-
To teraz już wiesz, tylko trochę za późno nie uważasz?- Mel nie
miała zamiaru mi odpuścić, próbując jeszcze mocniej wzbudzić u
mnie poczucie winy.
-
Dosyć, Melanie. Zostaw Rose w spokoju. To nie jest niczyja wina –
Stephan, który
do tej pory trzymał się z boku i nie wtrącał. Nie wytrzymuje i
podchodzi do mojej siostry, starając się ją uspokoić.
-
Nie wtrącaj się i przestań jej bronić. Do cholery, czyim
narzeczonym jesteś? To mnie powinieneś wspierać. Zauważył
byś w końcu mnie, a nie tylko Rose i Rose. Ona ma już swojego
pocieszyciela
- teraz to na niego przenosi swoją złość, a
mi zapala się jakaś lampka w głowie. Skąd niby wiedziała o moim
związku z Erickiem?
Nie
mam jednak siły się nad tym teraz zastawiać.
-
Uspokój się i przestań opowiadać bzdury. Od samego rana przy
tobie jestem i staram się pomóc. Ale nie pozwolę, abyś
zachowywała się w taki sposób w mojej obecności. Jak możesz w
ogóle, tak traktować własną siostrę? Ona nic ci nie zrobiła, za
to ty. Wielokrotnie uprzykrzyłaś jej życie – Stephan nie
ustępuje i próbuje przemówić jej do rozsądku. Byłam pewna, że
za chwilę rozpęta się między nimi awantura. Po raz nie wiadomo, który przez
moją osobę.
Podchodzę
do okna, czując jak łzy bezsilności spływają mi po twarzy.
Melanie po raz kolejny, obwiniała mnie za wszystkie złe rzeczy,
jakie spotykają naszą rodzinę. To
zawsze ja byłam wszystkiemu winna. Nie miałam powoli już siły,
dłużej tego znosić.
-
Teraz będziesz płakać i po raz kolejny udawać ofiarę?
Standardowa
zagrywka Rose Wincler
- moja siostra odzyskuje rezon, znowu przystępując do ataku.
-
W tej chwili masz przestać, Melanie. Twoja siostra nic złego nie
zrobiła i nie masz prawa, odnosić się do niej w taki sposób.
Zawał mamy, nie ma nic wspólnego
z waszymi ostatnimi zaszłościami. Nie
próbuj więc, nigdy więcej jej obwiniać. Dla
wszystkich będzie
najlepiej,
jak wrócisz teraz
do domu i odpoczniesz. Pomyśl
o dziecku. Stres
bardzo źle na niego wpływa
- podniesiony głos naszego taty, odbija się echem od ścian.
-
Ale - Melanie jest w szoku, że została skarcona, jak niesforne
dziecko.
-
Nie ma żadnego, ale. Odwiozę cię do domu, przy okazji zabierając
kilka rzeczy mamy. Stephan, zostaniesz z Rose? Nie
powinna być teraz sama. Niedługo
wracam - zwraca się do swojego przyszłego zięcia, który kiwa
posłusznie głową.
Ocieram
łzy z twarzy. Patrząc, jak Melanie ze wściekłością wypisaną na
twarzy, podąża za naszym tatą. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego
nawet w takich trudnych
dla nas
chwilach, nie potrafiła okazać, choćby odrobiny zrozumienia i
zaprzestać naszych sporów.
-
Powinieneś z nią pójść, inaczej znowu się jej narazisz. Musisz
ją teraz wspierać - zwracam się do Stephana, wiedząc że stoi tuż
za mną. Nie
chciałam, żeby miał przeze mnie kolejne
problemy.
-
Ona sobie poradzi. Ty zdecydowanie bardziej potrzebujesz wsparcia.
Nie próbuj nawet myśleć, że ponosisz jakąkolwiek winę za stan
swojej mamy, jak próbuje ci wmówić Mel - w tej kwestii miał
rację. Choć starałam udawać, że jakoś się trzymam. W
rzeczywistości, byłam na skraju załamania.
-
Stephan, co będzie jeśli ona umrze? Gdy już nigdy nie będę miała
okazji powiedzieć jej, jak bardzo ją kocham. Dlaczego to musiało
spotkać akurat ją? - nie wytrzymując dłużej, odwracam się w
jego stronę. Mocno się do niego przytulając. Ponownie zaczynam
płakać, rozklejając się na dobre. Przez
Melanie straciłam ostanie pokłady spokoju.
-
Wszystko będzie dobrze. Twoja mama z tego wyjdzie. Ma w końcu dla
kogo walczyć - stara się mnie pocieszyć i uspokoić. Gładząc
uspokajająco po plecach.
-
Naprawdę w to wierzysz? - podnoszę swój wzrok, spoglądając na
jego twarz.
-
Oczywiście. Zobaczysz, że za niedługo znowu, będziesz mogła z
nią porozmawiać. Nie
płacz już
- posyła w moją stronę nikły uśmiech. Zaczynając
ocierać moje łzy.
-
Wiesz może, jak w ogóle to się stało? - pytam, ponownie się do
niego przytulając, gdy siadamy obok siebie na wolnych krzesłach,
porozstawianych
przy ścianach.
Jego obecność bardzo mi pomagała.
-
Twoja mama od kilku już dni, nie czuła się najlepiej. Za nic
jednak, nie chciała się zgodzić na wizytę u lekarza. Tłumacząc,
że na pewno w końcu jej przejdzie, jak to zawsze bywało.
Dziś rano, wszystko podobno wyglądało zwyczajnie. Wasza mama,
skarżyła się na niewielki ból, ale nie było to podobno nic
nowego. Jednak, gdy Melanie miała wychodzić na zajęcia. Zobaczyła
ją nieprzytomną w kuchni. Na szczęście, jeszcze była w domu.
Gdyby nie to, pewnie byłoby za późno na cokolwiek - nawet nie
chciałam myśleć, co by się stało, gdyby zawał miał miejsce,
kilka godzin później. Gdy
mama byłaby zupełnie sama w domu.
-
Kiedy będę mogła ją zobaczyć? - zastanawiam się.
-
Najwcześniej jutro rano, lekarz do tego momentu nie pozwolił na
żadne odwiedziny kogokolwiek
- nie byłam zachwycona, takim obrotem sprawy, ale nie miałam innego
wyjścia niż czekanie.
Przez
następne minuty milczymy. Czekając na powrót mojego taty. Zamykam
swoje oczy, będąc wykończona wydarzeniami ostatnich godzin. Prawie
zasypiam w silnych objęciach Stephana, gdy w
końcu
słyszę, że nie jesteśmy już sami.
-
Rose, powinnaś odpocząć. Jest strasznie późno. Ja zostanę tutaj
na noc, najwyżej zmienisz mnie rano. Stephan ty także, powinieneś
wrócić do siebie - tata próbuje mnie przekonać, że nie ma sensu,
abym zostawała tu razem z nim. Wiedziałam,
że na nic się mu tutaj nie przydam będąc w takim stanie. Dlatego
niechętnie się zgadzam,
-
Możesz przenocować u mnie, jeśli nie chcesz wracać do domu -
propozycja Stephana, była kusząca ale miałam inne
plany.
-
Dziękuję, ale nie trzeba. Wynajęłam sobie pokój w tym hotelu
blisko szpitala, abym mogła być cały czas w pobliżu mamy i nie
tracić czasu na pokonywanie drogi z Willingen - przemilczam swój
następny powód, którym była moja siostra. Nie
wyobrażałam sobie mieszkać z nią znowu pod jednym dachem,
zwłaszcza po tym, co dzisiaj miało miejsce.
-
W takim razie cię odprowadzę. Nie powinnaś chodzić sama o tej
porze po obcym mieście - Stephan postanawia dotrzymać mi
towarzystwa, a ja nie mam siły protestować. Było
mi wszystko jedno.
-
W porządku - po uprzednim pożegnaniu z tatą i zapewnieniu, że
zobaczymy się z samego rana. Opuszczam szpital. Mając nadzieję, że
podczas jutrzejszej wizyty, usłyszę dużo lepsze wieści na
temat mamy.
Idziemy
ze Stephanem w stronę hotelu, w którym się zatrzymałam. Każde
pogrążone we własnych myślach. Dla żadnego z nas, ta sytuacja
nie była łatwa. Nie
wiedzieliśmy, jak mamy się zachować. Los po raz kolejny złączył
nasze drogi, zupełnie nas na to nie przygotowując.
Gdy
jesteśmy na miejscu. Przystaję na chwilę z zamiarem pożegnania.
-
Dziękuję za odprowadzenie i próbę pocieszenia w szpitalu. Gdyby
nie ty,
pewnie bym się tam całkowicie załamała - byłam mu wdzięczna.
-
Nie masz, za co dziękować. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie
liczyć. Nie ważne w jakiej sprawie - zapewnia.
-
Będę miała to na uwadze. Do zobaczenia - mówię, po czym udaję
się w stronę wejścia do hotelu.
-
Dobranoc,
Rosie – dobiega mnie jego głos zza pleców.
Mimo
zmęczenia, przekręcam się z
boku na bok, nie mogąc zasnąć. Minuty zmieniają się w godziny,
ale dręczące mnie myśli i obawa o mamę, skutecznie uniemożliwiają
mi zapadnięcie w sen.
Dopiero
nad ranem, udaje mi się na kilka godzin oderwać od rzeczywistości.
Z
poczuciem, że strach
przed nadejściem następnego dnia, jeszcze nigdy nie był tak duży.