wtorek, 31 lipca 2018

Epilog


Cztery lata później.







W pewne niedzielne, wrześniowe popołudnie. Gdy jesień, coraz częściej zaczynała dochodzić do głosu. Zmieniając aurę na zdecydowanie bardziej deszczową i wietrzną niż w ciągu ostatnich miesięcy. Barwiąc przy tym liście w wielorakie barwy i zrzucając je, coraz liczniej z majestatycznych i wieloletnich drzew.

Pukam lekko do drzwi, prowadzących do mojego rodzinnego domu. W którym spędziłam, większą część swojego życia. Przechodząc przez różnorakie doświadczenia. Jedne pozytywne inne zdecydowanie mniej. Miałam jednak, ogromny sentyment do tego miejsca. W końcu to tutaj poznałam kogoś, kto okazał się moim najlepszym przyjacielem i miłością mojego życia. Będąc równocześnie najlepszą rekompensatą od losu za wszystkie krzywdy i przeciwności z jakimi musiałam się uporać na przestrzeni ostatnich lat. 

Mimowolnie spoglądam na dom obok, który opuściłam przed kilkoma minutami. Ciesząc się, że mój nareszcie, zaczynał mu dorównywać pod względem ciepłych relacji w nim panujących. Których kiedyś w przeszłości, tak bardzo zazdrościłam mojemu towarzyszowi.








Splatam swoją dłoń z tą, należącą do mojego męża. Delikatnie się do niego uśmiechając. Nadal było mi trudno, przyzwyczaić się do myśli, że naprawdę jesteśmy małżeństwem. Choć od tego niezapomnianego dla nas dnia, minął już ponad rok. Wciąż wydawało mi się to czymś nierealnym, tak samo jak nasze wspólne i wyjątkowo szczęśliwe życie. Które dobitnie przebiło wszystkie marzenia i wyobrażenia o nim. Okazując się dużo lepszym niż mogłam kiedykolwiek przypuszczać. To wszystko, przypominało mi jakiś piękny sen, który śniłam już od kilku lat. Za nic, nie chcąc się z niego obudzić. Cieszyłam się każdym przeżytym dniem. Mając w nich wszystko, co było mi potrzebne do szczęścia. 




Wtulam się mocniej w bok, osoby stojącej obok mnie. Czekając, aż któreś z moich rodziców, zaprosi nas do środka. Gdzie mieliśmy zjeść rodzinny obiad, na który otrzymaliśmy uprzednio serdeczne zaproszenie.
Moje relacje z rodziną, chyba nigdy wcześniej nie były lepsze. Świetnie dogadywałam się zarówno z tatą, jak i w szczególności mamą. Która sukcesywnie, wynagradzała mi lata dzieciństwa i faworyzowania w nich mojej siostry. Znowu miałam w niej ogromne oparcie i byłam pewna, że mogę jej zaufać, niemal w każdym aspekcie. Zmiana, jaka w niej zaszła była wprost nie do opisania. Praktycznie w niczym, nie przypominała dawnej siebie. Chłodnej i zdystansowanej. Na każdym kroku, powściągającej swoje uczucia. Teraz była otwarta na innych, szczera i radosna. Co dostrzegały także obce osoby, dużo chętniej nawiązując kontakty z moją rodzicielką.




- Nareszcie jesteście, kochani. Ktoś od samego rana, nie mógł się was doczekać. Nieustannie dopytując, kiedy będziecie. Zapraszam do środka. Dziś jest wyjątkowo chłodno. Jeszcze się przeziębisz, Rose. Co wyjątkowo, nie jest teraz dla ciebie wskazane - moja rodzicielka, patrzy na mnie z troską. Następnie się z nami witając. Uśmiechając przy tym radośnie. Wyraźnie cieszyła się na nasz widok. Wiedziałam w końcu, jak uwielbiała momenty, gdy miała swoją niemal całą rodzinę w komplecie.





- Ciocia, Rose! Wujek, Stephan! Myślałem, że już nie przyjdziecie. Tęskniłem - nie zdążamy, nawet dobrze przekroczyć progu. Nie mówiąc już o zdjęciu kurtek. Gdy w korytarzu, pojawia się prawie czteroletni Tim i przytula się mocno do naszej dwójki. Przez dłuższy czas, trzymając się nas kurczowo swoimi małymi rączkami. Cała nasza trójka, była ze sobą bardzo zżyta, co kiedyś wydawało mi się czymś nieprawdopodobnym. Odkąd jednak, podjęłam się próby odciążenia rodziców od jego wychowywania. Wiedząc, że coraz częściej nie mogą nadążyć za swoim rezolutnym wnukiem i wymagają choć kilku dni odpoczynku w miesiącu. Malec bez reszty, skradł moje i Stephana serce. Stając się przez nas, rozpieszczanym do granic możliwości, ku dezaprobacie jego dziadków.
- Przecież ci obiecaliśmy. Nie moglibyśmy cię więc zawieść. Po prostu moi rodzice, trochę dłużej nas u siebie zatrzymali - Stephan tłumaczy mu spokojnie, biorąc na ręce. Ku ogromnej radości chłopca. 
- Rozumiem, ale trochę się bałem. Bo mama też obiecuje, że w końcu przyjedzie. Choć do tej pory, tego nie zrobiła - Timi, wyraźnie pochmurnieje. A w jego prześlicznych oczach, łudząco podobnych do tych mojej siostry. Pojawiają się łzy. Wiedziałam, że bardzo tęskni za Melanie. I choć wszyscy się bardzo staraliśmy, nie potrafiliśmy zastąpić mu matczynego uczucia, jakim wyłącznie ona mogła spróbować go obdarzyć. Dla nas, było to po prostu niewykonalne.
- Jestem pewna, że gdyby mogła, już dawno by z tobą tutaj była. Wiesz, że ma bardzo odpowiedzialną pracę, a Stany Zjednoczone, są położone bardzo daleko od nas. Jednak na pewno, niedługo cię odwiedzi. Kto wie, może wróci nawet na stałe albo zabierze cię ze sobą. Jesteś w końcu, jej ukochanym synkiem - staram się go pocieszyć, patrząc przy okazji błagalnie na Stephana. Aby odciągnął czymś uwagę mojego siostrzeńca od dość trudnego i bolesnego dla niego tematu.
- Chodź, Timi. Zobaczymy, co robi dziadek i we trójkę zbudujemy ogromną wieżę z klocków. Taką, jak ostatnio. Ciocia za to, pomoże babci w dokończeniu obiadu Zgoda? - na szczęście chłopiec ponownie zaczyna się uśmiechać, przystając na propozycję zabawy i wraz ze Stephanem, udają się w stronę salonu. Wraz z mamą, odprowadzamy ich zmartwionymi spojrzeniami.





- Mały, niemal codziennie wypytuje o Mel. Nie wiem już, co mam mu odpowiadać. Timi robi się w końcu, coraz starszy. Zaczyna zauważać, że coś jest nie tak. Inne dzieci mają mamy i ojców, a on mieszka z dziadkami. Nigdy nie widział nawet swojego taty, to tylko kwestia czasu, gdy zacznie o niego wypytywać i co wtedy? - widzę, że moją rodzicielkę, powoli zaczyna przerastać ta sytuacja.
- Spokojnie, mamo. Jakoś sobie z tym poradzimy. Timi, to bardzo dojrzały i mądry chłopiec. Gdy przyjdzie na to odpowiednia pora i trochę jeszcze podrośnie, wszystko mu na spokojnie wytłumaczymy. Jestem pewna, że zrozumie - przynajmniej miałam taką nadzieję.
- Nie byłabym tego taka pewna. W końcu będzie musiał się pogodzić z tym, że ojciec nie chce mieć z nim nic wspólnego. Poza comiesięcznymi przelewami pieniędzy. A mama go zostawiła, bo nie podołała jego wychowaniu i zbyt mocno przypominał jej o niespełnionej miłości. To wszystko moja wina. Źle wychowałam Melanie, a teraz płaci za to niewinne dziecko. Konsekwencje za moje błędy z przeszłości, ponosi teraz mój wnuk - kręci bezradnie głową. Mając do siebie pretensje.
- Przestań się obwiniać. Nikt nie miał wpływu na decyzję Melanie, gdy okazało się, że jej ambicje zawodowe są silniejsze niż poczucie macierzyństwa. Gdyby chciała, nadal by tutaj była i zajmowała się Timim. Ale jak niemal zawsze, myślała tylko o sobie. Egoizm znowu, wziął nad nią górę - nadal nie mogłam zrozumieć, jak moja siostra, mogła tak okropnie postąpić. Najpierw bardzo źle, zniosła poród i przeżyła poważne załamanie. Przez pierwsze tygodnie, nie mogła nawet spojrzeć na swojego syna. A potem, gdy wszystko zaczęło się stabilizować i każdy miał nadzieję, że jej niechęć i uprzedzenia minęły. Zostawiła Tima, gdy ten miał niecały roczek. Tłumacząc się ogromną i niepowtarzalną szansą na pracę w Stanach. W dodatku zastrzegła, że dłużej nie da rady zajmować się synem, bo to dla niej za wiele. Przerastało ją wszystko, co z nim związane. Choć i tak, to nasza mama w głównej mierze od początku się nim zajmowała. Mel na do widzenia wyłącznie stwierdziła, że najpierw musi poukładać własne życie i uporać się z przeszłością, o której jej nieustannie Tim przypominał. Aby móc ponownie, podjąć się jego wychowania. Nie zostawiła niemal wyboru naszym rodzicom. Na początku wszyscy się, jeszcze łudziliśmy, że wróci i zrozumie swój błąd. Zatęskni za swoim jedynym synem i prędzej, czy później zajmie się nim. Ale minęło prawie trzy lata, a ona odwiedziła Tima, zaledwie trzy razy. Za każdym razem na święta Bożego Narodzenia. W pozostałe dni roku, sporadycznie z nim tylko rozmawiając, najczęściej przez telefon. Nie licząc się praktycznie w ogóle z jego uczuciami i nieustającą tęsknotą za jej osobą.
- Kontaktowała się ostatnio z wami? Mówiła coś o przyjeździe? - pytam, choć nie robię sobie większej nadziei, że nastąpił przełom w tej sprawie.
- Rozmawiałam z nią w zeszłym tygodniu. Stwierdziła, że ma ogrom pracy i wróci dopiero na święta, jak zawsze zresztą. Kompletnie nic do niej nie dociera. Wasz tata już dawno stracił do niej cierpliwość i nawet nie chce z nią rozmawiać, a ja powoli także tracę do niej siły - mogłam się tego spodziewać. Mel kompletnie przestała, poczuwać się do odnalezienia w roli matki. Zrzucając swoje obowiązki na innych.






- Dobrze, że przynajmniej moja wnuczka, będzie miała szczęśliwą rodzinę i kochających rodziców. Jak ostatnie badania? - mama spogląda na mój, coraz mocniej zaokrąglony brzuch. Z dużym zainteresowaniem, czekając na moją odpowiedź.
- Wszystko jest, w jak najlepszym porządku. Nasza malutka córeczka, rozwija się bez zarzutu - gładzę się delikatnie po brzuchu. Uśmiechając sama do siebie. Z każdym dniem, coraz bardziej wyczekiwałam jej przyjścia na świat. Nie mogłam się wprost doczekać tego momentu, gdy ją przytulę i wezmę na ręce. Choć był to dopiero początek piątego miesiąca mojej ciąży. Odliczałam już dni do jej narodzin. A każde wyjście na zakupy, kończyło się dokupieniem dla niej jakiegoś kolejnego prześlicznego w wyglądzie dla mnie ubranka, czy chociażby maleńkiego drobiazgu, umieszczanego następnie w jej pokoiku. Który od kilku już dni, stał przygotowany i gotowy na jej zamieszkanie w nim.

- Ale czas najwyższy na twój urlop w pracy. Rose, mam nadzieję, że nareszcie ustąpisz i mnie posłuchasz. Teraz powinnaś, przede wszystkim odpoczywać - słuchałam tego samego, niemal od momentu, gdy tylko dowiedziała się o mojej ciąży. Doskonale pamiętam ten dzień, gdy okazało się, że spodziewam się dziecka. Stephan niemal oszalał z radości, kiedy tylko przekazałam mu tę wiadomość, a jakiś czas później podobną reakcje mogłam podziwiać u kilku innych, bliskich mi osób. 

- Przecież to robię. Siedzenie w domu przed komputerem i pisanie, nie wymaga ode mnie żadnego wysiłku. To właściwie dla mnie, chwila relaksu i zabicia czymś czasu, gdy zostaję sama. Nie martw się, nigdy nie zrobiłabym jej świadomie krzywdy. Kocham ją całym sercem - uspokajam ją. Po czym mama w końcu ustępuję i podążamy we dwie do jadalni. Nakrywając do stołu.











Gdy praktycznie, wszystko jest już gotowe. Do pomieszczenia, niczym burza wpada Tim.

- Ciociu, ciociu. Zabierzecie mnie dziś na noc do siebie i cały jutrzejszy dzień? Wujek już się zgodził. Proszę, proszę. Moglibyśmy upiec znowu te czekoladowe ciasteczka, co ostatnio. Nikt nie robi lepszych niż ty, nawet babcia - obydwie wybuchamy śmiechem, słysząc te słowa i widząc jego podekscytowanie.
- Zapytaj najpierw babci, jeśli się zgodzi. Nie ma problemu - uśmiecham się do niego. Nie widziałam żadnych przeszkód, aby zabrać go do nas. Timi i tak był częstym gościem w naszym mieszkaniu. Co niewątpliwie, ożywiało należące do nas pomieszczenia i wprowadzało do nich, jeszcze więcej radości.
- Tim, dopiero co wróciłeś od Rose i Stephana. Jak tak dalej pójdzie, niedługo u nich zamieszkasz. Wiesz, że ciocia powinna odpoczywać, a nie ganiać za tobą? Wszędzie cię pełno, więc to chyba nie jest najrozsądniejsze wyjście - mama jest sceptycznie nastawiona do tego pomysłu.
- Ale jest, jeszcze wujek. On może się ze mną bawić, a z ciocią upiekę tylko ciastka - upiera się, wydymając swoje policzki w geście złości i niezadowolenia. Wyglądał przy tym, strasznie uroczo.
- Wujek ma swoje obowiązki. Na pewno też chciałby trochę odpocząć. Skarbie, zrozum że oni nie mogą poświęcać ci całego swojego wolnego czasu - upomina go.
- Pozwól mu i tak nie mamy na jutro żadnych planów. Stephan nie ma jutro treningu, więc nie musisz się też martwić, że będę sama musiała pilnować Timiego przez większość dnia - wstawiam się za chłopcem. Obydwoje ze Stephanem uwielbialiśmy spędzać z nim czas. Był kochanym dzieckiem. Choć na początku myślałam, że dla mojego męża, będzie to czymś niekomfortowym i będzie starał się unikać towarzystwa syna Melanie, który przy splocie innych okolicznościach, mógł być również jego własnym. Bardzo się jednak pomyliłam. Stephan od samego początku, nie widział w tym żadnego problemu, a nawet miałam wrażenie, że ze względu na wydarzenia z przeszłości. Miał do Timiego ogromny sentyment. Przez co, świetnie się sprawdzał w roli jego ulubionego wujka.
- Niech będzie, ale to naprawdę ostatni raz w najbliższym czasie - moja rodzicielka w końcu ulega. Ku ogromnej radości swojego wnuka.
- Dziękuję, dziękuję. Wracam do zabawy - znika tak szybko, jak się pojawił. Mama kręci za to z dezaprobatą głową.






- On jest wpatrzony w was, jak w jakiś obrazek. Ciągle tylko słyszę ciocia to, a wujek tamto. Naprawdę jesteśmy z twoim ojcem, wam bardzo wdzięczni za pomoc przy opiece nad Timem. Szczególnie, że Melanie wyrządziła wam obojgu, bardzo wiele złego. I większość osób po czymś takim, nie chciałoby mieć nic wspólnego z jej synem - słyszę, gdy kończę rozkładać ostatnie sztućce.
- Nie masz, za co dziękować. Poza tym Timi, nie jest niczemu winny. Nasze dawne zaszłości z Melanie, w ogóle go nie dotyczą. Jeśli możemy, to chcemy po prostu, jak najbardziej wynagrodzić mu, właściwie brak rodziców. On nie zasłużył sobie na wychowywanie się bez nich - nigdy nie patrzyłam na niego przez pryzmat mojej siostry, czy krzywd jakie wyrządziła w przeszłości. Dla mnie nie miało to żadnego znaczenia, że był jej synen.
- Za bardzo go jednak rozpieszczacie. Jeszcze trochę i wejdzie wam na głowę. To mały spryciarz, czasami wyjątkowo przebiegły - obydwie zaczynamy się śmiać.
- W końcu musiał odziedziczyć coś po Melanie - żartuję, doskonale wiedząc że jest zupełnie inny od jego rodziców. I na pewno, wyrośnie na dużo uczciwszego i lepszego człowieka niż Florian, czy niestety Mel.





Wspólny obiad, całej naszej piątki. Upływa nam we wspaniałej i rodzinnej atmosferze. Poruszamy między sobą wszelakie tematy, doskonale czując się w swoim towarzystwie. Nareszcie wszystko się świetnie układało i nikt z osób obecnych przy stole, nie miał większych problemów, czy zmartwień. Takie momenty, dobitnie mi pokazywały, że należy wybaczać innym, jeśli naprawdę żałują popełnionych błędów. Dzięki czemu, mogłam się cieszyć posiadaniem wspaniałej rodziny. 






Późnym wieczorem, gdy Timi w końcu zasnął. Po wysłuchaniu trzech bajek, przeczytanych mu przeze mnie. Oraz zapewnieniu, że przyjście na świat mojej i Stephana córki, nie spowoduje żadnych zmian w jego życiu i nadal będziemy spędzać wspólnie czas, czy zabierać go do nas.

A następnie, dość długiej rozmowie z Lisą, która niedawno wróciła ze swojej podróży poślubnej z Theodorem i nie mogła się wprost doczekać, aby podzielić się ze mną swoimi wrażeniami. Odnośnie życia w małżeństwie i zobaczonych przez nią miejsc.
Kładę się w końcu do łóżka, przytulając mocno do Stephana. Ciesząc, że nareszcie mamy, chwilę tylko dla siebie. Co podczas dzisiejszego dnia, było praktycznie niemożliwe.









- Chyba nasza córka, dała ci dzisiaj mocno w kość. Wyglądasz na zmęczoną - gładzi mnie delikatnie po włosach. Bacznie przypatrując mojej twarzy. Jak zawsze świetnie odczytując moje samopoczucie. Musiałam się z nim zgodzić. Dzisiejszy dzień był dla mnie, niespodziewanie męczący.

- Jest dziś wyjątkowo energiczna. Nieustannie przebiera swoimi nóżkami. Jakby nie mogła się doczekać, kiedy już będzie z nami. Ciekawe po kim to ma? - pytam ze śmiechem. Od samego rana, świetnie wyczuwałam jej, coraz mocniejsze kopnięcia. Które choć były wspaniałym przeżyciem, przyprawiały mnie o lekki dyskomfort i skutecznie osłabiały.

- Na pewno, nie po mnie. Ja byłem bardzo spokojnym dzieckiem - patrzę na niego z niedowierzaniem.

- Czyżby? Doskonale pamiętam, że nie potrafiłeś usiedzieć w jednym miejscu. Zresztą, do tej pory ci to zostało. Czasami jesteś gorzej niecierpliwy niż Timi. Wszędzie was pełno. Nic dziwnego, że tak świetnie się dogadujecie - wytykam mu. Coraz mocniej rozbawiona.

- Ale i tak mnie kochasz. Tak samo, jak ja was. Zobaczysz, że będziemy najszczęśliwszą rodziną pod słońcem i niczego jej nigdy nie zabraknie - zapewnia mnie. Przejeżdżając pieszczotliwie dłonią po moim brzuchu.
- Wiem o tym - odpowiadam, będąc pewna, że jego obietnica nie jest bez pokrycia. Przy okazji starając się stłumić swoje ziewnięcie.
- Czas spać, Rosie. Musisz odpocząć. Dobranoc - całuje mnie lekko. Po czym wygodnie, układam się w jego ramionach. Najlepszym miejscu do spania.
- Dobranoc - odpowiadam, niedługo potem zasypiając. Z wyczekiwaniem na rozpoczęcie kolejnego, wspaniałego dnia. Pełnego miłości i poczucia szczęścia.


Koniec.

_________________
Korzystając z okazji, że udało mi się doprowadzić do końca, kolejne opowiadanie. 
Chciałabym, jak zawsze podziękować wszystkim, którzy byli tu ze mną obecni i poświęcili czas na czytanie i w szczególności  komentowanie. Nieustannie motywując mnie do pisania i dodając weny do tworzenia, kolejnych stron tekstu. 
To był zaszczyt, pisać dla takich czytelników i czytać ich wnikliwe opinie i często bardzo trafne przypuszczenia. Za każdym razem, coraz trudniej Was czymś zaskoczyć. :D (Chyba robię się, zbyt przewidywalna). 
Nadszedł czas pożegnania się z tymi bohaterami. Jest Happy End, tak jak każdy chciał. Więc zostało mi się, jedynie tutaj z Wami pożegnać. :) 
Licząc, że spotkamy się pod nowym adresem, gdzie już wkrótce doczekamy się rozwiązania zagadki, na którą niektórzy chyba niecierpliwie czekają. :D
Jeszcze raz, dziękuję za obecność. Wszystkie jesteście wspaniałe. <3



x