Wczesnym
rankiem, kiedy strach i silne zdenerwowanie, którego za nic nie
mogłam się pozbyć. Nie pozwalają mi dłużej spać. Staram się
uporządkować mętlik panujący w mojej głowie.
Byłam
kompletnie zagubiona i bezsilna. Nie potrafiłam, odnaleźć się w
obecnej sytuacji, nie będąc na nią zupełnie przygotowana. Nadal
miałam wrażenie, że to zły sen, z którego za chwilę się obudzę
i wszystko będzie znowu dobrze.
Nie
mogłam znieść myśli, że nie mam żadnego wpływu na to, co się
wydarzy w niedalekiej przyszłości i nic w kwestii zdrowia mamy, nie
jest zależne ode mnie. Pozostało mi tylko bezczynne i nie mające
końca czekanie, które było w tym wszystkim najgorsze.
Strach
o każdą sekundę, minutę, czy godzinę, które mogły okazać się,
decydujące dla całej naszej rodziny.
Przemywam
twarz zimną wodą. Spoglądając na swoje odbicie w łazienkowym
lusterku. Mój niezbyt zachęcający wygląd, idealnie
odzwierciedlał nastrój
i samopoczucie dzisiejszego poranka.
Nie miałam nawet siły, aby spróbować jakoś zamaskować ślady
ciągłego płaczu i niewyspania. Byłam o krok od załamania, choć
wiedziałam że muszę być silna i jakoś przetrwać nadchodzące
dni. Rozpacz i pretensje do losu, na nic się mi przecież w tym
momencie nie zdadzą. Łatwiej było jednak powiedzieć niż
zrobić.
Przed
wyjściem z hotelu z zamiarem
pójścia do szpitala. Wiedząc, że tata pewnie już na mnie czeka.
Zupełnie wykończony, czuwaniem przez całą noc przy mamie. Po raz
kolejny bezskutecznie próbuję, dodzwonić się do Ericka. Coraz
mocniej zniechęcona i zirytowana brakiem, jakiegokolwiek większego
zainteresowania z jego strony.
Za
trzecim razem, daję sobie spokój z próbą skontaktowania się z
moim chłopakiem. Nie miałam zamiaru, marnować więcej czasu na
wsłuchiwanie się w sygnały oczekującego połączenia.
Z
westchnieniem niezadowolenia. Wkładam telefon do torebki i opuszczam
zajmowany przez siebie pokój. Kierując się w stronę wyjścia z
hotelu, wprost na jeden z wyjątkowo ciepłych i słonecznych w
ostatnim czasie dni. Pokonując niedługą drogę, dzielącą mnie od
szpitala. Zaczynałam odczuwać, delikatne uczucie żalu i poczucie
niezrozumienia ze strony Ericka.
Wtedy,
kiedy najbardziej go potrzebowałam, jak na ironię losu jego przy
mnie nie było. Choć starałam się być wyrozumiała nie do końca,
umiałam to zrozumieć.
Tysiące
razy zarzekał się, że mogą zawsze na niego liczyć, a kiedy
naprawdę potrzebowałam jego wsparcia, okazało się że była to
tylko obietnica bez pokrycia.
Od
kilku dni, przebywał na dwutygodniowym szkoleniu, mającym
przygotować go do pracy w Anglii i zaznajomić z tamtejszym rynkiem
usług bankowych. Rozumiałam, że dla niego było to bardzo ważne i
chciał, jak najszybciej załatwić wszystkie formalności związane
z przeprowadzką do Londynu.
Ale
po tym, co stało się wczoraj. Byłam przekonana, że postara się,
jak najszybciej wrócić i być ze mną w tych wyjątkowo trudnych
dla mnie chwilach, otaczając swoją
troską
i dobrym słowem.
Tymczasem,
usłyszałam od niego, jedynie wyrazy współczucia i marną próbę
pocieszenia, że wszystko będzie dobrze. Kiedy to zadzwoniłam,
jeszcze z londyńskiego lotniska, aby poinformować go o stanie
zdrowia mojej mamy. Jakgdybym
była wyłącznie jedną z jego znajomych, z którą nie łączą go
żadne bliższe relacje. Liczyłam
na zdecydowanie więcej, musząc po raz kolejny w swoim życiu,
przełknąć gorzki smak rozczarowania.
Od
tego czasu, nie miałam więcej okazji z nim rozmawiać. Nie
rozumiałam jego postępowania. Gdybym to ja była na jego miejscu.
Na pewno, zrobiłabym wszystko, aby przy nim być i spróbować go
wspierać. Na tym w końcu, powinien polegać związek i bycie ze
sobą.
Eric
widocznie, miał na ten temat inne zdanie. Uznając, że zawał mojej
mamy nie jest na tyle poważną sprawą, abym sama sobie z tym nie
poradziła.
Niestety
powoli, zaczynały wychodzić na wierzch różnice, jakie nas
dzieliły i brak znajomości siebie nawzajem w niektórych aspektach,
czy sytuacjach.
Nawet
Lisa, wykazała większe zainteresowanie niż on, dzwoniąc do mnie
już kilka razy od wczorajszego popołudnia. Ukazując, że
zdecydowanie bardziej rozumiała, jak bolesna była dla mnie
świadomość, walki o życie mojej rodzicielki.
W
najbliższej przyszłości, musiałam sobie to z nim wyjaśnić.
Jeśli miało się nam naprawdę udać, zdecydowanie musieliśmy
poprawić pewne rzeczy, które w innym przypadku prędzej czy
później, będą nieuchronnie prowadzić nas do konfliktu, co
zacznie bardzo negatywnie wpływać na naszą, wciąż rozwijającą
się relację.
Przekraczam
po raz kolejny próg, tego samego oddziału,
co kilka godzin wcześniej. Znowu czując, jak bardzo przytłacza
mnie to miejsce. Nic się nie zmieniło. Nadal panowała tu
nienaturalna cisza, przerywana jedynie szumem aparatur monitorujących
życie. A w powietrzu, unosiła się atmosfera powagi i smutku.
Przywołująca
do głowy same złe myśli.
-
Jestem już. Coś się zmieniło? - pytam. Witając się ze swoim
rodzicem. Przy okazji wręczając mu kubek z kawą, którą kupiłam
w automacie stojącym na parterze. Na
pewno się mu przyda po nieprzespanej nocy.
-
Wszystko bez zmian. Mama nadal nie podjęła samodzielnej próby
oddychania - wypowiada te słowa z trudem. Patrząc ze smutkiem na
swoją żonę, która była oddzielona od nas szklanymi drzwiami.
-
Zostanę tutaj przy niej, a ty wróć do domu i odpocznij. Na pewno
jesteś zmęczony. Spędziłeś tu tyle godzin - zajmuję miejsce
obok swojego taty. Widząc, że wcale nie radzi sobie lepiej niż ja.
Był wyraźnie bezradny i załamany, że może stracić swoją
ukochaną żonę. Z którą przeżył większość
lat swojego życia.
Zawsze będąc z nią na dobre i na złe.
-
Wytrzymam. Posiedzę tu razem z tobą, będzie ci raźniej. Poza tym,
muszę jeszcze porozmawiać z lekarzem - upiera się. Choć prawie
zasypia na siedząco. Zaczynałam martwić się także o niego. Jeśli
przez dłuższy czas, będzie prowadził taki tryb życia. Na pewno
zaszkodzi to jego zdrowiu. Gdyby i jemu coś się stało, chyba bym
tego nie przeżyła.
-
Ja z nim porozmawiam, a potem przekażę ci wszystko, czego się od
niego dowiedziałam. Tato, proszę cię. Nie możesz teraz, spędzać
tu całych dni i nocy. Nie śpiąc, nie jedząc. Widzę przecież,
jak jesteś wykończony. Musisz odpocząć. Mama na pewno by nie
chciała,
abyś igrał ze swoim zdrowiem w taki sposób
- miałam nadzieję, że przystanie na moją propozycję.
-
W porządku. Może masz rację. Odpocznę kilka godzin i wrócę. Na
pewno sobie poradzisz? - patrzy na mnie uważnie, chcąc się
upewnić.
-
Możesz spokojnie iść. Zobaczymy się później - żegnam się z
nim. Następnie obserwuję, jak niechętnie udaje się w stronę
wyjścia. Byłam przekonana, że wróci tu najszybciej, jak tylko się
da. Był okropnie uparty, co w tym przypadku mogło mu tylko
zaszkodzić.
Niecałe
półgodziny później, pukam niepewnie do gabinetu lekarza,
zajmującego się mamą. Chcąc poznać, najnowsze informacje o
stanie jej zdrowia. Obchód skończył się kilkanaście minut temu i
nie zamierzałam dłużej czekać. Chciałam także, uzyskać
nareszcie pozwolenie na wejście do sali, w której się znajdowała.
Miałam dość obserwowania jej przez szklaną szybę.
-
Proszę - słyszę zaproszenie do środka. Z którego natychmiast
korzystam.
-
Dzień dobry. Jestem córką Eleonor Wincler. Chciałabym się
dowiedzieć, czy zaszła jakaś poprawa jej stanu zdrowia
w
ostatnich godzinach - zajmuję wskazane mi miejsce przez lekarza.
Rozglądając
się po wnętrzu, wywołującym całkiem przyjemne odczucia. Z
narastającym niepokojem, czekając aż zacznie mówić.
-
Niestety nie mam, zbyt dobrych wieści. Pani mama, nadal znajduje się
w ciężkim stanie. Jej serce, wciąż nie podjęło samodzielnej
pracy i choć robimy wszystko, co w naszej mocy. Nie jestem w stanie
zagwarantować, czy uda się nam zmusić go do pracy. Poza tym, nie
mamy pojęcia, czy podczas zawału nie doszło do innych powikłań i
pani mama będzie w stanie odzyskać pełną sprawność. Następne
kilka dni, będzie decydujące. Wiem, że to trudne, ale proszę
uzbroić się w cierpliwość. Czas jest w tym przypadku naszym
sojusznikiem. Każda kolejna przeżyta przez pani mamę godzina,
działa na jej korzyść - posyła w moją stronę pocieszający
uśmiech, który ostatecznie mnie dobija. Usłyszane przeze mnie,
niezbyt optymistyczne wiadomości. Pozbawiły mnie reszty złudzeń,
że ten koszmar za chwilę dobiegnie końca.
-
Kiedy będę mogła się z nią zobaczyć? To naprawdę dla mnie
ważne. Proszę, pozwolić mi do niej wejść - próbuję coś
wynegocjować. Choćby krótką wizytę.
-
Dobrze,
niech będzie. Może
pani do niej wejść, ale tylko na chwilę. Z reguły nie
przewidujemy, żadnych odwiedzin na tym oddziale, ze względu na
bezpieczeństwo pacjentów, ale rozumiem powagę sytuacji w tym
przypadku. Ma pani dziesięć minut - możliwość tak krótkich
odwiedzin, ostatecznie przelewa czarę goryczy. Nie mogłam nawet
być
przy mamie w momencie, gdy walczyła o swoje życie. Los kompletnie
postanowił, zakpić sobie z całej naszej rodziny.
-
Dziękuję za rozmowę. Do widzenia - opuszczam gabinet. Walcząc
sama ze sobą, aby się nie rozpłakać i nie wpaść w histerię.
Coraz
gorzej radziłam sobie z całą tą sytuacją.
Po
uprzednim założeniu na siebie odzieży ochronnej. Drżącymi
dłońmi, przesuwam drzwi. Wchodząc do sterylnej sali. Podchodzę
do łóżka mamy, przyglądając
się jej z uwagą.
Wyglądała tak zwyczajnie. Jakby była pogrążona w spokojnym śnie.
Miałam wrażenie, że za chwilę się obudzi i z uśmiechem na
ustach, uda się do naszej kuchni z zamiarem zrobienia dla wszystkich
śniadania. Oddałabym bardo wiele, aby przekuć swoje wyobrażenia w
rzeczywistość.
-
Jestem przy tobie, mamo. Proszę cię, nie zostawiaj nas. Potrzebujmy
cię - ściskam delikatnie
jej dłoń. Mając naiwną nadzieję, że mnie słyszy.
-
Musisz walczyć. To się nie może skończyć w taki sposób. Jest
jeszcze tyle rzeczy, których musisz doświadczyć. Obiecałam ci w
końcu, że pokażę ci Londyn. Mamy wspólnie sporo do nadrobienia -
coraz trudniej było mi powstrzymywać swoje łzy. Starałam się
mówić spokojnym tonem, ale nie potrafiłam. Głos zaczynał mi się
łamać, a wypowiedzenie każdego następnego słowa, przychodziło z
niezwykłym trudem.
Gdy
dobiega końca, czas moich krótkich
odwiedzin. Wykorzystuję być może ostatnią szansę, aby powiedzieć
coś, co nie dawało mi już od dawna spokoju.
-
Wybaczam ci, mamo. Przeszłość nie ma już dla mnie znaczenia. Mam
nadzieję, że wspólnie stworzymy dużo lepszą przyszłość.
Kocham cię - mówię na pożegnanie. Nie powstrzymując już
swojego, pełnego bezradności płaczu.
Po
raz kolejny, musiałam radzić sobie sama z wydarzeniami, które mnie
przerastały. Znowu nie miałam nikogo, kto pomógłby mi przez to
wszystko przejść. Byłam zupełnie osamotniona. Choć otaczało
mnie dookoła mnóstwo osób, jedyne co odczuwałam to pustka i
poczucie wyobcowania.
Coraz
bardziej, ogarniały mnie pesymistyczne myśli. Traciłam wiarę, że
cokolwiek się jeszcze w moim życiu poukłada. Raz po raz traciłam
bliskie mi osoby, nie mogąc ich przy sobie zatrzymać.
Praktycznie
wybiegam z sali. Będąc
w kompletnej rozsypce. Głośny szloch rozbrzmiewał w całym
szpitalnym korytarzu. Byłam zapewne nie lada atrakcją dla
postronnych osób, które przypatrywały mi się z nieukrywaną
ciekawością. Wyłącznie nie liczni, zdawali się rozumieć, co
aktualnie działo się wewnątrz mnie.
Idę
w kierunku łazienki, chcąc zostać sama. Kiedy wpadam wprost w
świetnie znajome mi ramiona. Osoby, przy której nie musiałam nigdy
niczego udawać, bo i tak doskonale potrafiła odczytać mój
nastrój, czy samopoczucie.
-
Wiem, że to trudne, ale musisz uwierzyć, że wszystko się jakoś
poukłada. Nie możesz się teraz załamać. Pomyśl o swoim tacie.
On sam ledwo się trzyma, musisz być silna przynajmniej dla niego -
słyszę cichy szept Stephana, który stara się mnie jakoś
uspokoić. Był jedną z niewielu osób, które wiedziały, jak ze
mną postępować w takich przypadkach. Nie miałam pojęcia, skąd
się tutaj wziął. Ale byłam mu za to niezwykle wdzięczna. Bez
niego byłoby zapewne, jeszcze gorzej.
-
Jak mam w to wierzyć? Skoro nawet lekarze, nie dają jej większych
szans. Dlaczego to musiało spotkać akurat ją? Dlaczego moje życie
to wieczne pasmo bólu i cierpienia? Dlaczego otrzymuję cios za
ciosem? Nie mam już siły dłużej walczyć z niesprawiedliwym losem
- łkam w jego objęciach. Nie mogąc przestać. Zbyt wiele złych
rzeczy się ostatnio skumulowało. Miałam zwyczajnie dość.
Najpierw wyjście na jaw kłamstw i intryg
Melanie, potem wiadomość o jej ciąży i ślubie, a teraz walka o
życie mamy. Dla mnie było tego zdecydowanie za wiele.
-
Rose, nie możesz tak myśleć. Musisz walczyć, bo masz dla kogo -
stara się przemówić mi do rozsądku i wyrwać z tego amoku w jakim
się znalazłam.
-
Wcale nie. Nikogo nie obchodzę - kręcę ze zrezygnowaniem głową,
nie potrafiąc się opanować i wziąć w garść. Po wizycie u mamy,
coś we mnie pękło.
-
Słyszysz, co w ogóle mówisz? Przecież
to jakieś kompletne brednie.
Jest masa osób, którym na tobie zależy. Przede wszystkim, mi
na
tobie zależy i nie pozwolę ci, abyś pogrążyła
się w rozpaczy - Stephan zmusza mnie, abym na niego spojrzała. W
jego spojrzeniu, dostrzegam ogromną determinację i coś, czego nie
potrafię do końca wytłumaczyć, ale skutecznego na tyle, że
przywraca mi normalne myślenie. Udaje się mu wyrwać mnie z tego
dziwnego stanu otępienia i szaleństwa w jakim się nagle
znalazłam.
Jeszcze
przez chwilę, przytulam się mocno do niego. Starając się
uspokoić, wyjątkowo nadszarpnięte nerwy w ostatnich dniach.
Równocześnie mając świadomość, że to ktoś inny powinien,
znajdować się teraz na jego miejscu.
-
Dlaczego jesteś tutaj sam? Melanie się z tobą nie zabrała? -
pytam, odsuwając się w końcu od niego. Uświadamiając sobie, że
moja siostra może się tutaj pojawić w każdej chwili. Dla
wszystkich było lepiej, aby nie zastała nas w swoich objęciach.
-
Stwierdziła, że ma coś ważnego do załatwienia i pojawi się w
szpitalu popołudniu. Postanowiłem na nią nie czekać, spodziewając
się że przyda ci się kogoś wsparcie - po raz kolejny dał wyraz
temu,
że
zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
-
Nie musisz narażać swoich relacji z nią, specjalnie dla mnie - nie
czułam się komfortowo z tym, że Melanie może robić mu wyrzuty z
powodu przebywania w moim towarzystwie. Czego
zapewne nie potrafiła sobie odmówić.
-
Rose, chcę być przy tobie i będę. Melanie żadnym sposobem
tego nie zmieni, bo to ty nadal jesteś dla mnie najważniejsza -
zapewnia, wywołując u mnie ciepłe uczucia, których od dawna nie
czułam. Choć wcale nie powinno się to dziać. W końcu byłam z
Erickiem. Jego wyznania miłości, przyjmowałam bez większych
emocji. A wystarczyło jedno zdanie Stephana, aby wywołać burzę w
moim wnętrzu. To
nie miało tak wyglądać, nie chiałam wracać po raz kolejny do
punktu wyjścia i zacząć naiwnie marzyć o czymś, co nigdy nie
będzie miało prawa się zrealizować.
Przez
następne minuty, rozmawiamy o jakiś błahostkach, które miały za
zadanie odciągnąć moje myśli od mojej rodzicielki. Zostaję
zmuszona do opowieści o Londynie, czy swoich dalszych planach
związanych z pracą.
Stephan starał się zrobić wszystko, aby poprawić mi nastrój.
Powoli, zaczynało się mu, to nawet udawać. Przynajmniej do
momentu, gdy nie zaczyna dzwonić mój telefon.
-
Rose, przepraszam że wcześniej nie odbierałam. Ale nie mogłem.
Jak się dziś czujesz? - słyszę na powitanie od swojego chłopaka.
Odchodząc kilka metrów dalej od zajmowanego przeze mnie miejsca.
-
Jakoś. Nie jest najlepiej. Ale ciebie to chyba niewiele obchodzi -
odpowiadam z oschłą obojętnością.
-
Jesteś na mnie zła? Kochanie, zrozum że nie mogę się stąd
wyrwać. Choć bardzo bym chciał. Nie zależy to ode mnie. Wiem,
że przechodzisz trudne chwile, ale musisz jakoś wytrwać. Postaram
się wrócić najszybciej, jak tylko będę mógł -
tłumaczy się, ale mnie to nie przekonuje.
-
W porządku. Przepraszam, ale nie mam teraz czas na rozmowę. Jestem
w szpitalu. Później się odezwę - kończę
szybko naszą rozmowę. Nie
mając ochoty z nim w tym momencie dyskutować.
-
Przepraszam. Już jestem, na czym to skończyliśmy? - próbuję
wrócić do naszej wcześniejszej rozmowy. Co
nie odnosi niestety oczekiwanego skutku.
-
Rozmawiałaś z Erickiem, prawda? - patrzę na Stephana, który wcale
nie jest z tego powodu zadowolony.
-
Owszem. Chciał się dowiedzieć, jak sobie radzę - nie wdaję się
w szczegóły.
-
Jak się wam układa? Jesteś z nim szczęśliwa? - usłyszane
pytania, wywołują u mnie szok i niedowierzanie.
-
Skąd wiesz, że jesteśmy razem? - zastanawiam się. Przecież nie
mówiłam o tym nikomu oprócz Lisy. Tymczasem
jest już drugą osobą po Melanie, która o wszystkim wie.
-
Spotkałem go przypadkiem kilka dni temu. Oczywiście nie mógł
się nie pochwalić, że był u ciebie i postanowiłaś dać mu
szansę. Nie potrafił
powstrzymać swojej radości z powodu tego, że dowiedziałem się o
tym właśnie od niego. Sprawiło mu to ogrom satysfakcji - nie
mogłam uwierzyć, że Eric mógłby zachować się w taki sposób.
Co chciał przez to osiągnąć? Zupełnie nie rozumiałam jego
motywacji. Nasz
związek to nie był jakiś powód do przechwałek na prawo i lewo.
-
Postanowiłam w końcu spróbować, ułożyć sobie życie. Najwyższy
czas na to - tłumaczę, czując że jestem mu winna jakieś
wyjaśnienia.
-
Nie odpowiedziałaś jednak na moje pytania - przytomnie
przypomina.
-
Nie wiem, czy można to nazwać szczęściem. Po prostu dobrze się
przy nim czuję. Czas pokaże, jak to wszystko się dalej poukłada -
na szczęście widok znajomej osoby, która podąża w naszą stronę.
Wybawia mnie od dalszych pytań i prowadzenia tej niezręcznej dla
mnie rozmowy. Stephan,
zbyt dobrze mnie znał, abym mogła przed nim udawać, że jestem
stuprocentowo pewna swojego wyboru.
-
Tato, co ty już tutaj znowu
robisz? Miałeś się przecież wyspać - patrzę na niego z
dezaprobatą. Zła, że znowu mnie nie posłuchał.
-
Próbowałem, ale na nic się to nie zdało. Dlatego nie było sensu,
abym dłużej zostawał w domu. Nie potrafię spać sobie spokojnie,
kiedy twoja mama walczy o życie - stara się usprawiedliwić.
Postanawiam mu więc odpuścić, wiedząc że przeżywa wszystko
równie mocno, jak ja. Przez następne minuty streszczając mu,
niezbyt optymistyczne wieści otrzymane od lekarza. Które
wyłącznie pogarszają jego i tak fatalny humor.
Niecałą
godzinę później. Z niezadowoleniem opuszczam budynek szpitala w
towarzystwie Stephana. Nie wiedząc, czy bardziej jestem zła na
niego, czy mojego tatę. Który w zupełności poparł jego opinię,
że powinnam coś zjeść i
odetchnąć świeżym powietrzem.
-
Rose, przestań się złościć. Doskonale
wiesz, że mam rację. Nie jadłaś nic od wczorajszego poranka.
Jesteś okropnie blada i jeszcze chwilę, a pewnie byś zemdlała na
tamtym dusznym
korytarzu
- patrzy na mnie z wyraźną złością, że tak lekkomyślnie
postępuję.
-
Powtórzę kolejny raz, że nie jestem głodna. Jestem zbyt
zdenerwowana, aby coś przełknąć. Napiję się wyłącznie kawy -
idę w zaparte. Miałam ważniejsze problemy niż przyjmowanie
regularnych posiłków.
-
Nie ma mowy. Wypiłaś
jej już zdecydowanie za dużo, a jest dopiero wczesne popołudnie.
Albo sama zjesz obiad, albo cię nim nakarmię. Nie pozwolę ci być,
aż tak nieodpowiedzialną - Stephan łapie mnie za rękę, kierując
w stronę małej restauracji, położonej po przeciwnej stronie
ulicy. Niechętnie
podążam za nim z obrażoną miną, że znowu postawił na swoim.
-
Doskonale wiem, że nie zrobiłbyś tego - nie ustępuję, próbując
sprawić aby odpuścił i dał mi spokój.
-
Naprawdę chcesz się przekonać? - jego poważny ton głosu i surowe
spojrzenie, jakie mi posyła. Przekonują mnie, że nie żartował.
Wolałam więc nie ryzykować i nie sprawdzać w praktyce jego
gróźb.
Nie
pamiętam już, kiedy był tak zdeterminowany i stanowczy. Wyglądało
na to, że martwił się o mnie bardziej niż ja sama.
Po
złożeniu przez nas zamówienia, kiedy
postanowiłam w końcu odpuścić i rzeczywiście coś zjeść.
Rozglądam
się po wnętrzu, starając się uporządkować swoje myśli.
Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam pozwolić Stephanowi, aby
poświęcał mi całe dnie. Pomagał mi i troszczył się o mnie. To
do niczego dobrego nas nie doprowadzi. Mieliśmy przecież nie
utrzymywać ze sobą kontaktów, aby niczego sobie wzajemnie nie
utrudniać. Tymczasem znowu zbliżyliśmy się do siebie. Wystawiając
nasze poczucia moralności na dosyć trudną próbę. Powoli
zapominaliśmy,
że jesteśmy w związkach z innymi osobami. Wyrażając w naszych
gestach, czy słowach uczucia, które powinny być zarezerwowane
wyłącznie dla nich.
Równocześnie
w zaistniałych okolicznościach, nie potrafiłam zrezygnować z jego
wsparcia i pomocy. Stephan był jedyną osobą, która umiała mnie
zrozumieć i wpłynąć na zmianę mojego pesymistycznego
toku myślenia. Dlatego też na jakiś egoistyczny sposób, pozwałam
mu na bycie przy mnie. Usprawiedliwiając swój egoizm, trudnymi
chwilami w życiu.
-
Jak idą przygotowania do ślubu? - słowa mimowolnie opuszczają
moje usta. Rozpoczynając dość niezręczny i delikatny temat.
-
Są prawie na ukończeniu. Ale ze względu na twoją mamę, być może
ślub
zostanie przełożony. Melanie jest temu przeciwna, ale ja nie
wyobrażam sobie zawieranie małżeństwa w takich okolicznościach -
zupełnie nie rozumiałam mojej siostry. Jak mogła chcieć wychodzić
za mąż, gdy nasza rodzicielka znajdowała się na granicy życia.
Dla niej, już chyba nic się nie liczyło. Poza jej własnymi
zachciankami.
-
Zaczęło się wam lepiej układać? - chcę się dowiedzieć, czegoś
na temat ich relacji.
-
Układać? Rose, nas właściwie nie ma. Żyjemy osobno, a każde
nasze spotkanie kończy się większą, bądź mniejszą kłótnią.
To małżeństwo się nie uda, nie ma nawet takiej możliwości.
Dlatego, coraz bardziej skłaniam się ku przerwaniu tego szaleństwa
- zaskakują mnie jego słowa. Do tej pory, wydawał się zdecydowany
na stworzenie rodziny z Mel i ich
dzieckiem.
-
Zrobisz, jak uważasz. Może to rzeczywiście będzie lepsze
rozwiązanie dla całej waszej trójki. Nie mam pojęcia, dlatego nie
będę ci mieszać w głowie - staram się pozostać bezstronna.
Choć nadal bolała mnie świadomość, że za kilka miesięcy
zostaną rodzicami. W przeszłości myślałam, że to ja będę na
miejscu mojej siostry.
-
Odpowiesz mi szczerze na jedno pytanie? - Stephan przerywa ciszę,
jaka między nami zapanowała. Wpatrując się we mnie uważnie.
-
Jasne, pytaj - czekam z wyczekiwaniem, nie wiedząc czego może ono
dotyczyć.
-
Czy gdybym odwołał ślub z Melanie. Kiedyś, gdy wszystko się
jakoś poukłada. Dałabyś mi ostatnią szansę? Rosie, ja nie
potrafię o tobie zapomnieć. Nadal cię kocham i jedyne czego chcę,
to abyśmy jeszcze raz spróbowali - łączy ze sobą nasze dłonie.
Czekając z widoczną nadzieją w oczach na moją odpowiedź.
-
Nie potrafię ci na to odpowiedzieć. Po prostu nie wiem. Między
nami wydarzyło się wiele złego, nadal nie potrafię do końca o
tym zapomnieć. Poza tym jestem teraz z Erickiem, to także wiele
zmienia. A w tym wszystkim, jest jeszcze niewinne dziecko. Nie mam
pojęcia, jak zareaguję gdy ono się urodzi. Nasza sytuacja nie jest
prosta i jednowymiarowa - dzielę się z nim swoimi odczuciami.
Niczego nie ukrywając. Nie byłam przekonana, czy byłabym w stanie
zaakceptować, że Stephan jest ojcem dziecka mojej siostry. Patrzeć,
jak staje się z każdym rokiem, coraz bardziej podobne do nich.
Uczestniczyć siłą rzeczy w jego wychowaniu i znosić te wszystkie
niesprawiedliwe opinie, że zabrałam dziecku ojca.
-
Na pewno sobie poradzisz? - słyszę na pożegnanie. Gdy nareszcie
przekonałam go, że może wrócić do domu i zająć się swoimi
sprawami.
-
Spokojnie, nie martw się o mnie. Udało ci się odwieźć mnie
dzisiaj od bezsensownego rozpaczania. Za co ci bardzo
dziękuję.
Posiedzę jeszcze chwilę z tatą, a potem pójdę odpocząć. Tak,
jak ci obiecałam - po raz kolejny go zapewniam.
-
Mam taką nadzieję. Wieczorem do ciebie zadzwonię i
sprawdzę, jak się czujesz -
całuje mnie delikatnie w policzek.
-
Do zobaczenia jutro - posyłam w jego stronę delikatny uśmiech.
Wiedząc, że na pewno nie odpuści sobie chęci, skontrolowania
mojego samopoczucia.
Będąc
już prawie przed samym szpitalem. W
dużo lepszym humorze niż przed kilkoma godzinami.
Zauważam coś, co przykuwa moją uwagę. Widzę, jak Melanie wysiada
z nieznajomego mi samochodu, którego kierowcą jest ten sam
mężczyzna, z którym widziałam ją
tamtego dnia, gdy wracałam do Londynu. To zdecydowanie, nie mógł
być przypadek. Moja siostra wyraźnie coś ukrywała. Nabierałam
coraz różniejszych
podejrzeń, które musiałam w
jakiś
sposób sprawdzić i przekonać się, czy rzeczywiście są
uzasadnione. Choć
miałam się w to nie mieszać, nie mogłam pozwolić, aby okłamywała
Stephana. On sobie zwyczajnie na to nie zasłużył.
Okej, zacznijmy od tego, że naprawdę strasznie szkoda mi rodziny Rose. Po tych wszystkich zawirowaniach naprawdę nie potrzebowali dodatkowego problemu w postaci choroby mamy. To naprawdę straszne, co ich spotkało, ale jednocześnie, może dzięki temu dziewczynie w końcu uda się na nowo zbudować więź z rodzicami. Przynajmniej tyle.
OdpowiedzUsuńTrochę jestem zła na Rose, że aż tak bardzo wkurza się na Erica. Myślę, że chłopak ma rację mówiąc, że to nie od niego zależy, czy może wyjechać. Okej, rozumiem, że jest na niego zła, ale bez przesady. I tak stara się jak może.
Ale przynajmniej jest okazja, by Stephan się wykazał. W końcu chce odbudować swoja relacje z Rose, a teraz ma do tego świetną okazje. I z chęcią z niej korzysta, zgrywając rycerza w srebrnej zbroi, na białym rumaku, co to uratuje swoją księżniczkę. Tylko trzeba było o tym pomyśleć trochę wcześniej, za nim uwierzył w słowa Melanie.
Dobrze przynajmniej, że zaczyna myśleć o tym, by nie dopuścić do swojego ślubu z Melanie. Uświadamia sobie, że ich związek to mrzonka, a dziecko na pewno nie będzie szczęśliwe w rodzinie, w której rodzice udają, że są chociaż pozornie szczęśliwi. Chce spróbować ułożyć sobie życie z Rose, a i ona wydaje się być do tego chętna. A jeśli się postarają to i dziecko będzie szczęśliwe.
Tylko na początku na jaw musi wyjść tajemnica Melanie. Strasznie irytuje mnie jej zachowanie, te tajemnice i to jak odnosi się do śmierci mamy. Mam nadzieję, że Rose szybko wszystko wyjaśni. Kim jest tajemniczy mężczyzna? I czy ma to coś wspólnego z dzieckiem Melanie?
Kurczę naprawdę nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Tyle pytań i jak na razie żadnej odpowiedzi.
To tyle.
Pozdrawiam
Violin
O nie! Myślałam, że tej mamie się polepszy, a tu wychodzi na to, że jest coraz gorzej. To trochę straszne, ale teraz w sumie życzę jej dużo zdrowia, bo Rose tylko przez to cierpi.
OdpowiedzUsuńOgólnie to Erick zachowuje się trochę słabo. Żeby nie przyjechać i nie wspierać swojej dziewczyny w takim momencie? Ja rozumiem, że praca jest ważna, ale bez przesady. Podobno tak mu zależało na Rose, a wychodzi coś innego? I jego telefony są niczym w porównaniu do obecności i wsparcia.
Plus dla Stephana. Jeszcze jak powiedział, że zastanawia się nad zerwaniem czy tam przerwaniem tego ślubowego szaleństwa, to byłam w niebie. Oł je! Stephan chyba zacznę Ci kibicować, bo w końcu zacząłeś się starać i widać jakąś inicjatywę.
Rose musisz się trzymać w tak ciężkim czasie i porozmawiać z Erickiem jak będzie już po wszystkim.
Pozdrawiam,
N
Strasznie mi żal Rose i jej rodziny. Mam nadzieję że jej mamie w końcu się polepszy. I wszystko będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńMoja niechęć co do Erica rośnie z rozdziału na rozdział i naprawdę nie sądzę żeby coś się zmieniło.
Nie rozumiem go . Bo niby tak ją kocha i wspiera. A gdy ona A wtedy kiedy Rose najbardziej tego potrzebuje po prostu go nie ma. Praca pracą , ale są rzeczy ważne i ważniejsze.
Żeby nie mógł przynajmniej odebrać jej telefonu? Te jego pocieszenie też jakoś słabo wypada. Przy tym jak teraz zachowuje się Stephan😉
Kurczę on znowu u mnie zyskuje z każdym kolejnym rozdziałem. A jego myśli ba temat skończenia tego idiotycznego związku z Melanie są najlepsze. W końcu chłopak zaczyna rozumiem że bezsensu jest wiązać się z kimś tylko z powodu dziecka.
Co do samej Melanie jestem strasznie ciekawa kim jest mężczyzną z samochodu. I co ona kombinuje. Bo że kombinuje to wiadomo od początku. Mam nadzieję że wszystko powoli zacznie wychodzić na jaw. A ona gorzko pożałuje wszystkiego co zrobiła. Niech zniknie stad na zawsze i zabierze że sobą Erica😉
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział 😊😊😊
Nareszcie dotarłam do Ciebie :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro powodu stanu w jakim znajduje się matka Rose. Nawet nie chcę sobie wyobrażać przez co przechodzi cała ich rodzina. Mam jedynie nadzieję, że planujesz szczęśliwe zakończenie jej walki o zdrowie, bo Rose zasługuje, aby odbudować relacje ze swoją rodzicielką.
O dziwo zachowanie Erica kompletnie mnie nie zaskoczyło. To oczywiste, że gdyby dziewczyna była dla niego tak ważna, jak próbuje jej wmówić że jest, to zrobiłby wszystko, aby ją wspierać. Ok, ma ważny "powód" aby nie być obok, ale przecież są telefony! Lisa potrafiła co jakiś czas "sprawdzać" stan zdrowia kompletnie obcej dla niej osoby aż z Londynu, a on co? I do tego jego zachowanie wobec Stephana. Musiał go koniecznie "poinformować", ale po co skoro nie mają ze sobą dobrych relacji? Doskonale wiedział, że zrani tym skoczka, więc ewidentnie chodziło mu o satysfakcję. Co raz bardziej dochodzę do wniosku, że Eris i Melanie działają razem przeciwko Stephanowi i Rose. Ok, ją jeszcze "rozumiem", o ile to możliwe, ale co on do nich ma? Bo chyba nie jakieś stare konflikty ze szkoły? To mnie interesuje najbardziej, bo od początku czuję że od tak niespodziewanie to on się na pewno nie znalazł na drodze Rose!
I nasza konfliktowana panna Melanie. No dosłownie ręce mi opadły gdy przeczytałam, że mimo takiego dramatu w rodzinie, ona nie chce przesunąć ślubu tylko za wszelką cenę chcę wyjść za Stephana. Czy ona w ogóle ma serce? Sumienie? Przecież jej matka walczy o życie! I to matka, która zrobiłaby dla niej wszystko! Która odsunęła od siebie Rose, żeby tylko dać wszystko co najlepsze młodszej córce! A ona tak się jej odwdzięcza? Powinna siedzieć przy łóżku matki i się modlić, aby wyszła z tego cało. A wygląda na to, że ją to kompletnie nie rusza. Boże, jak ona mi podnosi ciśnienie! Zresztą, podobnie jak Rose, mam podejrzewania wobec tego tajemniczego faceta i bardzo mnie ciekawi o co w tym wszystkim chodzi :)
I najważniejsze ... cóż, za ironia losu. Rose jest w związku z Ericem, a jednak największe wsparcie ma nadal w Stephanie. Ba! Mam wrażenie, że sam Stephan bardziej przejmuje się tą sytuacją niż sama Melanie! Ale cieszę się, że zaczyna mu wracać rozum i co raz bardziej widzi, iż to małżeństwo kompletnie nie ma sensu. Jednak nie powinien zadawać Rose takich pytań tylko działać. Przerwać tą farsę, dać dziewczynie czas, a potem spróbować walczyć o drugą szansę. Bo to, że ona nie kocha Erica, jest oczywiste!
Kurcze ... tyle mam pytań i teorii że aż mnie głowa rozbolała haha. Pochłaniam kolejne słowa, a Ty nadal tajemnicza :D Jednak właśnie za to uwielbiam Twoje historie, za tą tajemniczość. Za to, że aż żyje każdym rozdziałem!
Jeju, naprawdę mam nadzieję, że mama Rosie wyjdzie z tego... I, że jej wyniki się poprawią, bo na razie to wszystko niestety nie napawa optymizmem :( Oby podjęła walkę, bo ma dla kogo żyć i nie może opuścić swojej rodziny! Głęboko wierzę w jej powrót do pełni sił :)
OdpowiedzUsuńRosie jest zdruzgotana, nie ma wsparcia w swoim chłopaku, choć po nim powinna się tego najbardziej spodziewać, tylko w Stephanie, który mimo upływu lat i całej ich historii zna ją, jak nikt inny i jak nikt inny potrafi ją wesprzeć na duchu. Oboje nadal mocno się kochają i pewnie to jest tego przyczyną :) Stephan bardzo zmartwił się losem mamy Rosie w przeciwieństwie do Mel... Na nią to już słów nie mam. Serio, taka sytuacja, a ona ani myśli o przełożeniu ślubu tylko chce go wziąć za wszelką cenę? Ona zdecydowanie nie ma serca. Wszystko musi być na jej i tyle. Ach, nie mogę się doczekać, kiedy jej wszystkie intrygi wyjdą na jaw, bo jestem przekonana, że ona coś knuje. Zresztą, Rosie po raz kolejny widziała ją w towarzystwie tego mężczyzny... Coś jest zdecydowanie na rzeczy.
Oby wszystko się wyjaśniło :)
Czekam z niecierpliwością na nowy :)
Pozdrawiam ;*