czwartek, 28 czerwca 2018

Rozdział 13


Dość późnym wieczorem, opuszczam redakcję w towarzystwie niezwykle radosnej, podczas tego dnia Lisy.
Od samego rana, nie mogła się wprost doczekać, aż znajdę dla niej chwilę, aby mogła podzielić się ze mną, najnowszymi zmianami, jakie zaszły w jej życiu uczuciowym. Podchodziłam do tego z dużym dystansem. Dla mnie nie było to nic nowego, gdyż statystycznie raz w tygodniu, przysłuchiwałam się podobnym historiom. Które kończyły się szybciej niż zaczynały.

Jej dość bujne życie towarzyskie, było znane chyba w całej siedzibie naszej gazety. Ale ona nic sobie z tego nie robiła, zupełnie nie przejmując się opinią innych. Większość osób i tak darzyło ją dużą sympatią, a reszta zwyczajnie starała się nie wchodzić jej w drogę, bojąc się jej narazić. Lisa była jedną z najlepszych dziennikarek w całym Londynie, codziennie otrzymywała duże lepsze propozycje pracy od innych, konkurencyjnych gazet, czy nawet stacji telewizyjnych. Jednak za każdym razem, wszystkie odrzucała, tłumacząc że tutaj ma wszystko, czego jej potrzeba.
Często zastanawiałam się, dlaczego to właśnie ja zostałam obdarzona przez nią największym zaufaniem. Niemal od razu, gdy tylko się poznałyśmy. Wpadając przez przypadek na siebie, na jednym z redakcyjnych korytarzy. Zostając jej przyjaciółką i powiernicą największych sekretów. 





Od kilki już minut, opowiada z niesamowitą ekspresją i ekscytacją o jej wczorajszej randce z niedawno poznanym mężczyzną.
Świetnie prosperującym biznesmenem, którego poznała przez przypadek na jakimś dobroczynnym balu.
Ze względu na jej współpracę z wieloma politykami i wpływowymi osobami z niemal całej Wielkiej Brytanii, którzy niezwykle cenili jej dziennikarski kunszt, pełen obiektywizmu i profesjonalizmu. Posiadała rozległe znajomości w wyższych sferach, dzięki czemu bez problemu, brała udział w takich niczym niezobowiązujących spotkaniach elit. Doskonale odnajdując się w towarzystwie, pełnym elegancji i szyku.





Z coraz mniejszą uwagą słucham o tym, jak spędzili wieczór w jednej z najdroższych londyńskich restauracji, gdzie na stolik czekało się miesiącami. Zapewne jej nowy wybranek, był nie lada szychą, dla którego zdobycie tam rezerwacji, było czymś niezwykle błahym.
Przestałam już liczyć, który to z kolei w ciągu minionych tygodni, nie potrafiący się oprzeć urokowi Lisy. Według niej, jak zawsze miał się okazać tym właściwym, z którym się ustatkuje. Ja jednak, nie brałam jej zapewnień na poważnie.
Będąc przekonana, że prędzej czy później znajdzie się coś, co zdyskredytuje tego kandydata w jej oczach.

Lisa była ogromnie wymagająca. Wymagała zarówno od siebie, jak i innych. Przez co, tak trudno było jej utrzymać, jakikolwiek związek przez dłuższy czas. Próbowała już wielokrotnie, czy to z kimś z naszej branży, czy też kimś zupełnie różniącym się od niej. Za każdym razem, odnosiła mimo wszystko porażkę. Nie potrafiąc, zaznać szczęścia u boku kogoś, kto nareszcie szczerze by ją pokochał.
Choć była atrakcyjną kobietą i nie mogła narzekać na powodzenie u płci przeciwnej, co z premedytacją wykorzystywała. Wciąż czekała na doznanie prawdziwej miłości, o której skrycie marzyła.

Choć może to i lepiej? W pełni korzystała z życia i przynajmniej nie cierpiała w podobny sposób do mnie, zaznając raz po raz bolesnych doświadczeń.





- Potem odwiózł mnie do domu i odprowadził pod same drzwi. Całując w tak oszałamiający sposób na pożegnanie, że nogi praktycznie same się pode mną ugięły. Rose, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - wesoła paplanina Lisy, zostaje zastąpiona jej ostrzejszym tonem. Wyrywając mnie z rozmyślań. Moja przyjaciółka najbardziej nie znosiła ignorancji jej osoby. Czego właśnie się mimowolnie dopuściłam, odpływając w połowie jej opowieści myślami, bardzo daleko stąd.
- Oczywiście, że cię słucham. Naprawdę cieszę się, że wieczór się wam udał. Theodore wydaje się w porządku, przynajmniej na podstawie twoich słów. Musisz go tylko lepiej poznać, bo jak na razie nie wiesz za wiele. Kto wie, czy nie ciągnie się za nim, jakaś nieciekawa przeszłość - staram się wybrnąć jakoś z sytuacji.
- Z tym akurat masz rację. Na razie nie wiele o sobie mówił, jest strasznie skryty. Ale skończmy jego temat, dosyć już cię nim zanudziłam. Powiedz lepiej, jak tam twoje sprawy z Erickiem? - patrzy na mnie uważnie, czekając aż zdradzę jej jakieś szczegóły. 



- Chyba w porządku. Rozmawiamy ze sobą, niemal codziennie przez długie godziny. Świetnie się rozumiemy. On naprawdę, bardzo mi pomaga. Wspiera, pociesza po trudnym dniu w pracy, czy poprawia humor. Robi wszystko, aby tylko polepszyć mi samopoczucie. Za niecały tydzień ma mnie odwiedzić, więc wszystko raczej zmierza w dobrym kierunku - odpowiadam po dłuższym zastanowieniu. Nadal nie wiedząc, czego tak naprawdę chcę. Mimo że na jakiś sposób, tęskniłam za jego osobą i czasami łapałam się na tym, że odliczam dni do jego przyjazdu. To nadal nasza relacja, nie wywoływała u mnie jakiś spektakularnych uczuć. Byłam po prostu beznadziejnym przypadkiem. Szukałam sama nie wiedziałam czego, zamiast wykorzystać otrzymaną szansę od losu. 
- Oj, Rose. Zaczynasz uderzać w niebezpieczne tony. Błagam cię, niech ci nie przyjdzie tylko do głowy, żeby ze względu na wdzięczność, próbować się zmuszać do związku z nim - Lisa zdecydowanie, zbyt dobrze mnie znała. W ostatnim czasie, kilka razy rozważałam tę kwestię. Choć wiedziałam, że jest ona kompletnie pozbawiona sensu. Z drugiej strony, może mój związek z Erickiem, wcale nie układałby się najgorzej, a z czasem pojawiłyby się głębsze uczucia.
- Do niczego nie będę się zmuszać. Zobaczę, jak to będzie gdy się ponownie spotkamy - ucinam temat, gdy dochodzimy do skrzyżowania. Przy którym, zawsze się żegnałyśmy.
- Niech będzie, że ci wierzę. Z chęcią bym z tobą dłużej porozmawiała, ale mam jeszcze do skończenia poprawianie jednego z wywiadów. Mówię ci, to będzie prawdziwa bomba. Idealna na pierwszą stronę. Widzimy się jutro - macha mi na pożegnanie, udając się w przeciwnym kierunku niż mój.





Powolnym krokiem, spaceruję w stronę stacji metra. Marząc wyłącznie o tym, aby znaleźć się w swoim mieszkaniu.
Za mną kolejny, wymagający dzień pracy. Przecieram zmęczone i nadwyrężone oczy od kilkugodzinnej pracy nad jednym z artykułów do jutrzejszego wydania.

Napisanym na podstawie materiałów, zebranych wczesnym rankiem. Byłam zmęczona, ale równocześnie zadowolona z dobrze wykonanych przez siebie obowiązków. Cieszyłam się, że dostaję dużo poważniejsze zlecenia niż choćby, jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Oznaczało to, że moja pozycja zawodowa, zaczyna się wznosić do góry. Przynajmniej na tym gruncie, mogłam liczyć na sukces.





Moje życie powoli, zaczynało wracać do równowagi. Znowu toczyło się w świetnie mi znanym tempie, gdzie nie miałam, zbyt wiele czasu na myślenie o tym, co się wydarzyło.
Odległość jaka dzieliła mnie od Melanie i Stephana, była zbawienna. Dzięki niej, udawało mi się stłumić swoje uczucia do niego, których od dawna nie powinnam odczuwać, a także złość na moją siostrę. Skupiałam się na teraźniejszości i próbie zbudowania swojego szczęścia na nowo. Choć była to mozolna i trudna droga, wierzyłam że za jakiś czas, przyniesie ona odpowiednie rezultaty.




Przekręcając klucz w zamku od swojego mieszkania, słyszę głośny dzwonek swojego telefonu, rozbrzmiewający w mojej torebce. Uśmiech sam wkrada mi się na usta, ponieważ doskonale wiedziałam kim była osoba, która chciała ze mną porozmawiać.





- Cześć. Jak zawsze punktualny. Za to ja, dosłownie wróciłam w tym momencie. Co u ciebie? - zaczynam na przywitanie. Odkładając w korytarzu torebkę, wraz z kluczami.
- U mnie wszystko w porządku i właściwie bez zmian. Pracuję i myślę o tobie. Strasznie tęsknię za tobą. Nie mogę się już doczekać, aż cię zobaczę. Za to ty Rose, zdecydowanie za dużo pracujesz. Słyszę, że jesteś wykończona, kolejny dzień z rzędu. Powinnaś trochę zwolnić - delikatne upomnienie Ericka, zbywam westchnieniem niezadowolenia. Siadam na kanapie w salonie, zamykając oczy.

- Gdyby to było takie proste. Wiesz, że osiągnięcie czegoś w moim zawodzie, wymaga dużego zaangażowania i poświęcenia. Muszę się przemęczyć, jeśli chcę coś naprawdę osiągnąć - tłumaczę mu po raz kolejny. Eric często nie potrafił, zrozumieć mojego punktu widzenia. Przez co, niekiedy powstały między nami drobne zgrzyty. Na szczęście, potrafiliśmy sobie z nimi poradzić. 
- Dobrze, nie będę dłużej ciągnął tego tematu. Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym - na szczęście odpuszcza. Zaczynając mi opowiadać, jak minął mu dzień w pracy. 




Przez następne minuty, rozmawiamy na dosyć błahe tematy. Planujemy, jak spędzimy wspólnie czas w nadchodzący weekend.

Z dużą uwagą słucham o krokach, jakie poczynił w kwestii przeprowadzenia się na stałe do Anglii. Po raz kolejny, próbując się upewnić, czy rzeczywiście tego właśnie chce.
Wiedziałam, że głównie ze względu na mnie. Zdecydował się objąć zaproponowane mu stanowisko w nowo otwartej filii banku, w którym aktualnie pracuje. Choć oferta była kusząca, to jednak przeprowadzka do innego kraju z daleka od rodziny i przyjaciół, wymaga od niego dużej odwagi i poświęcenia. Tym bardziej, że nadal trzymałam go w niepewności. Odnośnie naszej wspólnej przyszłości. Niczego nie będąc pewna. Kiedy decydowałam się już na coś, następnego dnia znowu nabierałam wątpliwości i wracałam do punktu wyjścia. 





- Będę kończył. Doskonale słyszę, że prawie zasypiasz. Musisz odpocząć. Dobranoc, śpij dobrze. Do usłyszenia jutro - Eric żegna się ze mną. Kiedy znajduję się na granicy jawy i snu. Ostatnio potrafiłam spać nawet na siedząco.
- Dobranoc - odpowiadam mu ledwo przytomnie. Będąc naprawdę wykończona.
Ostatnio nasze rozmowy, często kończyły się w taki właśnie sposób. Na szczęście, jemu to nie przeszkadzało.




W czwartkowy ranek, kiedy w pośpiechu szykuję się do pracy. Dziękując wszystkim bóstwom, że zaczynałam dziś zdecydowanie później niż w poprzednich dniach. Mogąc się nareszcie wyspać.

Słyszę głośny dzwonek do drzwi. Zdziwiona niezapowiedzianym gościem, podążam w ich kierunku. Nikogo się przecież nie spodziewałam.




- Dzień dobry, przesyłka dla pani - patrzę na kuriera, stojącego z bukietem kwiatów i eleganckim pudełeczkiem, które trzyma w ręku. Nie mając pojęcia, co to ma znaczyć.
- To chyba jakaś pomyłka - tłumaczę nieznanemu mi mężczyźnie. Będąc pewna, że pomylił mieszkania.

- Nazywa się pani, Rose Wincler? - pyta niewzruszony, moim zdezorientowaniem.
- Tak - odpowiadam niemrawo, zupełnie nic z tego nie rozumiejąc.
- W takim razie, nie ma mowy o żadnej pomyłce. Ktoś zrobił pani po prostu niespodziankę. Proszę tutaj podpisać - składam podpis w wyznaczonym miejscu. Słysząc na do widzenia, życzenia odnośnie dobrego dnia.




Wchodzę z powrotem do mieszkania z pokaźnym bukietem białych róż, które od niepamiętnych czasów były moimi ulubionymi kwiatami. Oraz jakimś tajemniczym prezentem.
Po włożeniu kwiatów do wazonu, niemal od razu czuję, jak ich cudowny zapach, rozprzestrzenia się po całym pomieszczeniu. Przypominając mi o rodzinnym domu, gdzie mama z ogromną starannością pielęgnowała rosnące w ogrodzie, niemal identyczne róże.

Zaciekawiona, otwieram wyściełane aksamitem pudełeczko, dostrzegając w nim prześliczną bransoletkę z dwoma zawieszkami. Jedną w kształcie serca, a drugą wyglądającą na doskonałą imitację kwiatu róży. Oniemiała przyglądam się jej, przez dłuższy czas. Zachwycając jej pięknym wyglądem. 
Była łudząco podobna do tej, którą miałam zawieszoną na lewym nadgarstku. Tej samej, z którą praktycznie nigdy się nie rozstawałam. Pokrytą niemal w całości różnorakimi zawieszkami. Przypominającymi mi o ważnych wydarzeniach w moim życiu. Każda z nich, miała jakąś własną, niepowtarzalną historię, bądź stanowiła prezent od bliskich mi osób. Najwięcej z nich pochodziło, oczywiście od Stephana, ale o tym wolałam nie pamiętać.

Czasami zastanawiałam się, czy kiedykolwiek uda mi się o nim zapomnieć. Skoro miał swoje miejsce, niemal w każdym moim wspomnieniu z różnorakich lat życia. Stanowił nieodłączny element mojej przeszłości, którego za nic nie można było z niej usunąć, ponieważ równałoby się to z całkowitą utratą wspomnień.





Nie zaprzątając sobie tym jednak dłużej głowy, bez wahania zakładam swój prezent, obok starej bransoletki. Ku mojej radości, idealnie się ze sobą komponują.

Przy okazji, zauważam mała ozdobną karteczkę, leżąca na dnie pudełeczka.
Przekręcam ją na drugą stronę. Widząc kilka nadrukowanych na niej słów. Wywołujących u mnie, bardzo ciepłe uczucia.





" Żałuję, że nie mogę być razem z Tobą, w tym wyjątkowym dla Ciebie dniu. 
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. 
Pamiętaj, że jesteś dla mnie najważniejsza".  



Czytam kilka razy, te trzy zdania. Dopiero wtedy uświadamiając sobie, że dziś kończę dwadzieścia pięć lat. Przez ostatnie zapracowanie, zapomniałam nawet o własnych urodzinach.




Będąc pewna, że prezent pochodzi od Ericka. Sięgam po swój telefon. Dostrzegając, także na nim, życzenia urodzinowe pochodzące od niego. Bez większego zastanowienia, dzwonię do niego. Ale ku mojemu niezadowoleniu, połączenie pozostaje bez odpowiedzi. Domyślam się, że jest już w pracy i nie może odebrać. Decyduję się więc, na wysłanie wiadomości ze szczerymi podziękowaniami.
Ogromnie zapunktował u mnie tym gestem, wywołującym ogrom radości. Trafił idealnie w mój gust, bez żadnej podpowiedzi., odnośnie wymarzonego przeze mnie prezentu.
Nie dość, że był kochany, to w dodatku romantyczny. Nieustannie o mnie myślał i pamiętał o wszystkim, co ze mną związane. Kolejny raz udowodnił mi, że warto dać mu szansę. Byłam już przekonana, że zrobi wszystko, aby mnie uszczęśliwić.




- Rose, rozluźnij się trochę. W końcu dziś są twoje urodziny. Musimy to uczcić. Chodź potańczyć. Mam w sobie tyle energii, że nie wiem, co z nią zrobić. Trochę więcej entuzjazmu - słyszę stłumiony głos Lisy, gdy próbuje przekrzyczeć głośną muzykę. Nie udało mi się wykręcić od pójścia z nią do jednego z londyńskich klubów. Dlatego teraz, zniechęcona mieszam słomką w swoim drinku, który zamówiłam ponad dwie godziny temu. Zamierzałam na nim poprzestać. Mając w pamięci, moje ostatnie spotkanie z większą ilością alkoholu. Zdecydowanie inaczej, wyobrażałam sobie ten wieczór. Miałam spędzić go na kanapie z jakimś filmem, chcąc zwyczajnie trochę odpocząć. Nie doceniłam jednak upartości, swojej szalonej przyjaciółki. Która za wszelką cenę, próbowała zapobiec spędzenia przeze mnie urodzin w samotności.
- Przed chwilą wróciłyśmy z parkietu. Na dziś mam dość, rozwrzeszczanego tłumu, który próbuje mnie stratować. Tobie zresztą też, zdecydowanie na dziś wystarczy zabawy - stan Lisy z minuty na minutę się pogarszał. Szczególnie po jej ostatniej kolejce tequili, którą wypiła z przypadkowo poznanymi osobami. Zdecydowanie była dziś w imprezowym nastroju.
- Jesteś straszną sztywniarą, Wincler. Zachowujesz się, jakbyś miała z osiemdziesiąt lat. Korzystaj z młodości, póki możesz. Powinnaś słuchać się mnie, jestem od ciebie starsza i wiem, jak życie szybko mija – protestuje mojej odmowie w dalszym uczestniczeniu w imprezie, choć plącze się jej język. Była kompletnie pijana. W dodatku, wpadała w filozoficzny nastrój. Co nie mogło, skończyć się dobrze. 
- Mam tego pełną świadomość, ale dziękuję za dobre rady. Czas do domu, Liso. Chodź, zamówię nam taksówkę - chciałam, jak najszybciej opuścić to miejsce. Ale nie mogłam zostawić jej tutaj samej pod żadnym pozorem. Namawiam ją, jeszcze przez kilka minut, aż w końcu ulega. Oddycham z ulgą, gdy kierujemy się w stronę wyjścia. Ciesząc, że ten wieczór nareszcie dobiega końca.







Po odwiezieniu Lisy i zapewnieniu jej, że naprawdę dobrze się z nią bawiłam. Wracam do siebie. Wchodząc powoli po niekończących się schodach. Dostrzegam na nich osobę, której za nic bym się tutaj nie spodziewała. Miałam wrażenie, że zwyczajnie śnię.





- Eric? Jakim cudem się tutaj znalazłeś? Przecież miałeś przylecieć, dopiero w sobotę? - pytam zupełnie zaszokowana. Nadal nie wierząc, że stoi przede mną.
- Chciałem ci zrobić niespodziankę i osobiście złożyć życzenia. Na szczęście zdążyłem - spogląda na swój zegarek. Następnie przyciągając mnie do siebie – Wszystkiego najlepszego, Rose – szepcze cicho. 
- Świetnie ci się to udało. Ogromnie się cieszę, że jesteś. Długo na mnie czekałeś? - zastanawiam się. Mając nadzieję, że nie trwało to, zbyt dużo czasu. 
- Jakąś godzinę. Dzwoniłem, ale nie odbierałaś - przypominam sobie, że przed wyjściem z Lisą. Wyciszyłam telefon.
- Nie słyszałam. Przyjaciółka chciała uczcić moje urodziny i nie miałam, jak jej odmówić - tłumaczę. Chwilę potem zapominając o wszystkim, co jeszcze chciałam powiedzieć. Gdy Eric, gwałtownie wpija się w moje usta. Nie potrafiąc dłużej się powstrzymywać. Całował mnie z dużą zachłannością i namiętnością, której w życiu bym się po nim nie spodziewała. Do tej pory, każdy nasz pocałunek był dużo bardziej delikatny. Ale to nowe doświadczenie, wcale nie było złe.

Z każdą kolejną sekundą, rozbudzał we mnie nagłe i kompletnie niespodziewane pożądanie jego osoby. Po raz pierwszy, poczułam się gotowa na przekroczenie między nami tej granicy i nie miałam zamiaru dłużej czekać.






Wchodzimy do środka, nie przestając się całować. Nie potrzebne nam były słowa. Obydwoje doskonale wiedzieliśmy, czego chcemy. Zamierzaliśmy spędzić ze sobą tę noc, nie zastanawiając się nad tym, co będzie potem. 
Dlatego nie protestuję, gdy Eric pewnym i zdecydowanym ruchem, sięga do zapięcia mojej sukienki. Nie wahając się z jego rozpięciem. Sama także zaczynam, odpinać guziki od jego nieskazitelnie białej koszuli. Podobała mi się jego elegancja z jaką się nosił, dodawała mu uroku. 
- Nie masz pojęcia, ile na to czekałem - szepcze mi do ucha, następnie schodząc ustami na moją szyję. Przymykam swoje oczy, delektując się przyjemnością, jaka płynęła z jego, coraz odważniejszych pieszczot. Starając się przy tym, pozbyć resztek niepewności, czy na pewno dobrze robię.





Kiedy znajdujemy się w końcu w mojej sypialni, wyrzucam ze swojej głowy, wszystkie niepotrzebne myśli. Skupiając się wyłącznie na Ericku.
Jego ustach i dłoniach, po raz pierwszy odkrywających, poszczególne fragmenty mojego ciała. Oraz delikatnych, ale stanowczych poczynaniach mających na celu, pozbawienia mnie resztek mojej garderoby. Odrzucam na bok wszystkie wątpliwości, gdy nasze spojrzenia na chwilę się spotykają, w próbie unormowania swoich oddechów w oczekiwaniu na to, co dopiero miało nadejść. Dostrzegając po raz pierwszy w jego oczach uczucie, jakim mnie darzył.
- Kocham cię, Rose - w ferworze emocji. Wypowiada słowa, których najbardziej się obawiałam od niego usłyszeć. Wiedząc, że choć bardzo bym chciała, nie mogę odpowiedzieć mu tym samym. Było na to, zdecydowanie za wcześnie. A nie miałam zamiaru go okłamywać. Dlatego jedynie go całuję, mając nadzieję, że to mu na razie wystarczy.





Tamtej nocy, oddałam mu się w pełni. Obnażając przed nim, wszystkie swoje niedoskonałości i najgłębiej skrywane pragnienia.
Wiedząc, że mogę sobie na to pozwolić. Eric był w końcu jedną z osób, którym zaczynałam ufać bezgranicznie. Na co starannie sobie zapracował przez ostatnie tygodnie.

Wspólnie podążaliśmy ze sobą na sam szczyt spełnienia w akompaniamencie czułości, jaką staraliśmy się sobie ofiarować.
Było mi z nim dobrze, nawet lepiej niż mogłam przypuszczać.
Zasypiając wtulona w jego ramiona, z jednej strony byłam szczęśliwa, ale z drugiej nadal mi czegoś brakowało. Czegoś, co odczuwałam podczas podobnej nocy, kilka lat wcześniej. 






Słonecznym porankiem, budzi mnie delikatny, ledwie wyczuwalny pocałunek. Otwieram oczy z uśmiechem. Wpatrując się w szczęśliwego Ericka.

Już na pierwszy rzut oka, można było dostrzec, że był w wyśmienitym humorze.
- Dzień dobry. Jak samopoczucie? - pyta, po raz kolejny mnie całując.

- Bardzo dobre. Szczególnie z powodu twojej obecności. Naprawdę cieszę się, że jesteś tutaj ze mną. Zrobiłeś mi wspaniałą niespodziankę - przytulam się do niego. Od dawna już, nie miałam lepszego poranka. Miło było budzić się przy kimś, dla kogo było się ważnym.
- Dobrze to słyszeć. Rose, to co się wczoraj wydarzyło między nami. Mam nadzieję, że nie żałujesz. Ja naprawdę mówiłem szczerze, odnośnie moich uczuć do ciebie - przypatruje mi się z uwagą. Czekając na moją reakcję. 
- Oczywiście, że nie żałuję. Chciałam tego - zapewniam go. Łącząc ze sobą nasze dłonie. Nie żałowałam niczego z minionej nocy, która była bardzo przyjemna.
- Więc, czy to znaczy, że dasz mi szansę? - patrzy na mnie z wyczekiwaniem. Zastanawiam się nad odpowiedzią, tylko przez chwilę.
- Na to wygląda. Wczoraj skutecznie mnie do tego przekonałeś. Dzięki tobie, miałam najlepsze urodziny od dawna. Najpierw ten cudowny prezent, potem twoja niespodziewana wizyta. Jeszcze raz dziękuję ci za niego. Naprawdę nie musiałeś, aż tak się fatygować. Mogłeś mi go w końcu, wręczyć osobiście wieczorem - całuję go w policzek. Będąc pod dużym wrażeniem, wszystkiego co dla mnie zrobił.



- O czym ty mówisz? - pyta zdezorientowany. Jakby kompletnie nie wiedział, czego dotyczyły moje słowa.
- Jak to o czym? O tej bransoletce. Dostałam ją od ciebie, prawda? - pokazuję mu ją, zaczynając mieć lekkie wątpliwości. Czyżbym się pomyliła i błędnie zinterpretowała jej darczyńcę? Ale nikt inny, nie mógł mi jej podarować. 
- Tak, oczywiście że ode mnie. Zupełnie wypadło mi to z głowy. Cieszę się, że trafiłem w twój gust. Mamy jakieś plany na dziś? - ucina temat, zmieniając go na inny. 
- Ja idę do pracy, a ty grzecznie na mnie tutaj poczekasz. Potem, gdzieś się wybierzemy. Na szczęście przed nami, kilka wspólnych dni. Idę zrobić nam śniadanie, jeszcze zdążymy go wspólnie zjeść - wstaję z łóżka, okrywając się szczelnie kołdrą. Podchodząc do szafy w poszukiwaniu, jakichś ubrań do założenia.



Przygotowując śniadanie dla siebie i Ericka, zaczynałam dochodzić do wniosku, że nasze wspólne poranki, mogłyby stać się codziennością i zwykłą rutyną. Wyobrażenie sobie, wspólnego życia z nim, nie wywoływało u mnie żadnych oporów, czy niechęci. Może naprawdę, zaczynałam się w nim zakochiwać. Perspektywa tego, jeszcze nigdy nie była bliższa.

sobota, 23 czerwca 2018

Rozdział 12


Ostatni raz, przebiegłam wzrokiem po doskonale znajomym mi wnętrzu, które odzwierciedlało w jakiś sposób moją osobę.
Przyglądam się zastawionym po brzegi półką z książkami i różnorakimi przedmiotami. Zebranymi na różnych etapach mojego życia.

Licznym pamiątkom z wakacji i drobnym prezentom, mającym dla mnie sentymentalną wartość.
Swój wzrok, zatrzymuję dłużej na ramce ze zdjęciem, przedstawiającym mnie i Stephana w dniu moich dziesiątych urodzin. 

Dwoje uśmiechniętych i szczęśliwych dzieci, obejmujących się przyjaźnie. Łudzących się naiwnie, że życie jest proste i jednowymiarowe.
To właśnie tamtego dnia, obiecaliśmy sobie dozgonną przyjaźń. Na dobre i na złe. Zarzekając się, że nikt nie będzie w stanie jej zepsuć.
W życiu nie przypuszczałam, że kilka lat później, nasze losy potoczą się, właśnie w taki sposób. Niszcząc naszą relację i łamiąc wszystkie dane sobie obietnice. 





Nie odczuwając, ani zbytniej tęsknoty, ani żalu z powodu jego ponownego opuszczenia. Żegnam się z rodzinnym domem i okolicą. Jeszcze kilka lat temu, oczy miałabym pełne łez z powodu żalu, że muszę zostawić za sobą wszystko, co było dla mnie najważniejsze.
Tym razem, nic nie czułam. Byłam kompletnie obojętna i niewzruszona. Przyzwyczajona do myśli, że moje miejsce na świecie jest zupełnie, gdzie indziej.
Obecnie miasto, w którym spędziłam większą część lat swojego życia. Nie przywoływało już dobrych wspomnień, a jedynie poczucie rozczarowania i niespełnionych nadziei.
Nie wracałam tu z radością i wyczekiwaniem. Zatracając w sobie całą miłość i uwielbienie do okolicznych stron. 




Opuszczam swój pokój z ulubioną, pomarańczową walizką w ręce. Którą starałam się zabierać ze sobą we wszystkie, dłuższe podróże.
Była moim, małym talizmanem. Gdy miałam ją przy sobie, lot samolotem, który zawsze był dla mnie dość stresującą sprawą, upływał mi w miarę spokojnie. Bez większych przygód.
Niemal od zawsze, starałam się unikać tego środka transportu. Niestety wraz z przeprowadzką do Anglii, musiałam zacząć z niego, dużo częściej korzystać.
Wcześniej robiłam to wyłącznie, gdy było to absolutnie konieczne.
Wtedy, to właśnie Stephan, pomagał mi przetrwać te godziny, gdy znajdowałam się kilka tysięcy metrów nad ziemią. Towarzysząc mi w takich podróżach, najczęściej mających na celu, wspólne spędzenie ze sobą wakacji.
Zawsze z ogromnym wyczekiwaniem, oczekiwałam tych dni. Które spędzaliśmy tylko we dwójkę, ciesząc się wyłącznie swoim towarzystwem.





Po uprzednim sprawdzeniu, że wzięłam ze sobą wszystkie, potrzebne mi rzeczy. Zamykam drzwi z cichym trzaskiem. Nie chciałam, czegokolwiek zapomnieć.

Aby przypadkiem, nie musieć się po to wracać.
Odwracam się, wpatrując przez sekundę w drzwi od pokoju Melanie, której obecnie nie było w domu. Nie wysiliła się, choćby na krótkie pożegnanie ze mną.

Nasza siostrzana więź, została trwale zerwana. Prawdopodobnie na zawsze.





Pokonuję kolejne schody ze spokojem, starając się nie myśleć o siostrze.

Mając zamiar ostatnie minuty, poświęcić na pożegnanie z rodzicami. Którzy byli jedynym powodem, dla którego zgodziłam się zostać w Willingen dłużej. Po tym, jak niektóre sekrety związane z Melanie, wyszły na jaw.
Próba naprawienia relacji, pomiędzy mną a rodzicami. Zniszczonych przez lata niedomówień i życia z daleka od siebie. To jedyny pozytyw, jaki wynikł z mojego pobytu w tym miejscu.






Odstawiam swój bagaż w korytarzu. Zakładając na siebie czerwoną kurtkę.
Pogoda na zewnątrz, była dziś wyjątkowo nieprzychylna. Padający deszcz i niska temperatura, zupełnie nie pasowały do początku maja, który od kilku już dni, gościł na kartkach kalendarza.





Oddycham z ulgą, uśmiechając się delikatnie. Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze.
Czas mojego, przeciągniętego do maksimum urlopu dobiegł końca, a wraz z nim pobyt w rodzinnym mieście. Niosący za sobą wiele odnowionych ran, ale i nadzieję, że przyszłość będzie zdecydowanie lepsza.
Za kilka godzin, miałam się znaleźć z powrotem w Londynie. Gdzie moje życie, było zdecydowanie bardziej spokojne i pozbawione nieustannych rozterek między tym, co właściwe, a wewnętrznymi pragnieniami, niemożliwymi do spełnienia.





Przede wszystkim cieszyłam się, że nie będę musiała dłużej przebywać w otoczeniu Melanie i Stephana.
Od których w ciągu kilku minionych dni, trzymałam się z daleka.
Moja siostra, grała obrażoną i poszkodowaną w całej zaistniałej sytuacji. W końcu zrezygnowałam z przygotowań do jej ślubu, mimo zupełnie innej obietnicy. Przez co, rodzice byli zmuszeni pokryć, część kosztów profesjonalnej pomocy. Oczywiście według niej, była to wyłącznie moja wina.
Natomiast jej narzeczony, po tym jak zobaczył mnie w jednoznacznej sytuacji z Erickiem. Kilkukrotnie próbował się ze mną skontaktować. Czy to telefonicznie, czy osobiście.
Zignorowałam każdą jego próbę kontaktu ze mną.
Nie widziałam w naszych dalszych spotkaniach, ani rozmowach większego sensu.
Każde z nas obrało przecież własną drogę, którą szło przez życie i nie było mowy, aby mogły one kiedykolwiek się, jeszcze spotkać. To było zwyczajnie nie do pogodzenia.
Byłam przekonana, że Stephan postanowił naprawić swój związek z Melanie. Mimo wielokrotnych deklaracji, swojej miłości do mnie. Które były zupełnie niepotrzebne. Bez nich, łatwiej byłoby mi się pogodzić z zawarciem przez niego małżeństwa. Świadomość, że przestał mnie kochać. Byłaby łatwiejsza do zniesienia od tej, że nie możemy być razem ze względu na zaistniałe okoliczności. 
Nie winiłam go za to. W końcu to wychowanie i dobro dziecka, było w tym wszystkim priorytetem.
Poza tym, zostanie przy Mel było w jego przypadku najrozsądniejszym wyjściem. Kto wie, czy kiedyś naprawdę, nie będą ze sobą szczęśliwi. Dziecko zawsze wiele zmieniało w życiu jego rodziców.





Można powiedzieć, że na przestrzeni ostatnich dni, wszystko wróciło do normy.
Melanie traktowała mnie, jak powietrze. Całe dnie spędzając na uczelni, a wieczorami znikając w niewiadome mi miejsca. Zupełnie zapominając, że jest w ciąży i powinna zadbać, przede wszystkim o prawidłowy rozwój dziecka.
Nie interesowałam się tym, z kim spędza swój wolny czas. Czy ze Stephanem, przyjaciółmi, a może kimś zupełnie innym. To nie była już moja sprawa.
Nie miałam zamiaru, więcej mieszać się w ich życie.

Dzieląc swój czas, między rodziców a Ericka. Próbując przy tym, jak najmniej myśleć o całej farsie ostatnich tygodni.





- Chciałam się z wami pożegnać. Na mnie, najwyższy już czas. Za niecałe dwie godziny, mam swój lot - wchodzę do salonu, zastając w nim pogrążonych w rozmowie rodziców. Którzy nie reagują, zbyt entuzjastycznie na moje słowa. Zapewne do ostatniej chwili liczyli, że zmienię zdanie i zdecyduje się wrócić do domu na stałe.
- Rose, naprawdę musisz już wyjeżdżać? Nie możesz zostać, jeszcze choćby kilku dni dłużej - mama jest niepocieszona. Wygląda, jakby naprawdę nie chciała się ze mną rozstawać. Kiedyś było to jej zupełnie obojętne, gdzie przebywam.
- Niestety, ale muszę wrócić w końcu do pracy. Dłużej nie mogę tego odciągać. Inaczej się z nią pożegnam. Na moje miejsce, bardzo szybko znalazłoby się wielu chętnych. Nie martw się, przecież za niecały miesiąc, znowu się zobaczymy - staram się ją pocieszyć. Choć nie udaję, że cieszy mnie perspektywa uczestniczenia w ślubie Melanie. Obiecałam jednak, że się pojawię, aby nie wywoływać niepotrzebnego zamieszania i plotek. Dalsza rodzina, nie musiała wiedzieć o naszym konflikcie. Ten ostatni raz, zgodziłam się stworzyć pozory normalności.
- Rozumiem, że ta praca wiele dla ciebie znaczy i nie chcesz zaprzepaścić otrzymanej szansy. Mimo wszystko, naprawdę będę za tobą tęskniła. Przynajmniej dzwoń do nas, częściej niż dotychczas. Dobrze? - przytula mnie do siebie, nie wypuszczając przez dłuższy czas ze swoich objęć.
-Postaram się - odwzajemniam jej uścisk. Czując się przez chwilę, jakby czas cofnął się do moich najmłodszych lat, gdzie byłam oczkiem w głowie rodziców.




- Uważaj na siebie i zacznij lepiej o siebie dbać. Przestając nieustannie się zamartwiać - słyszę cichą prośbę taty, żegnając się z nim.
- Obiecuję, że nic mi nie będzie. Jednak, proszę was o to samo. Przede wszystkim, miej oko na mamę. Mam wrażenie, że ostatnio nie najlepiej się czuje. Choć udaje, że wszystko jest w porządku - uczulam go. Za niedługo, miała mieć ściągnięty gips i zapomnieć o niefortunnym złamaniu. Ale jej inne kłopoty zdrowotne, nie dawały mi spokoju.
- Na pewno nie chcesz, abym cię odwiózł na lotnisko? - pyta, gdy odprowadza mnie w stronę drzwi.
- Nie trzeba. Eric to zrobi. Za chwilę, pewnie tu będzie - wypowiadając jego imię, na moje usta mimowolnie wkrada się uśmiech. Ostatnio jego osoba, często gościła w moich myślach.
- Jak uważasz. Do zobaczenia, Rose - przytula mnie, tak jak mama, chwilę wcześniej. Po czym, wychodzę na zewnątrz. Machając mu na pożegnanie.




Czekając przed domem na Ericka, który ku mojemu dużemu zaskoczeniu. Zaczynał się delikatnie spóźniać. Dostrzegam parkujący przed domem obok samochód. Należący do Stephana. Przymykam na chwilę oczy i biorę głęboki wdech.
Wiedziałam, że nie uniknę spotkania z nim. Nie miałam żadnej drogi ucieczki.

Los, jak zawsze postanowił mi wszystko utrudnić.





Biorę się jednak szybko w garść. Z wysoko i dumnie uniesioną głową, patrzę przed siebie. Zupełnie nie zwracając uwagi na zbliżającą się w moją stronę osobę Stephana.
- Naprawdę już wyjeżdżasz? - pyta na przywitanie, wyraźnie niepocieszony. Bacznie przypatrując się mnie i mojemu bagażowi.
- Nie wiem, co w tym dziwnego. To był tylko urlop, nie wróciłam tu na stałe. Dlaczego nikt tego nie rozumie? - odpowiadam ze spokojem, nie patrząc na niego. Nie mogłam znowu, stracić nad sobą panowania.
- Rose, proszę cię. Spójrz na mnie - dotyka delikatnie mojego policzka. Odkręcając mnie w swoją stronę. Mimowolnie spoglądam na niego. Dostrzegając rysujący się na jego twarzy smutek - Dlaczego mnie unikasz? Dlaczego, nie poczekałaś na mnie tamtego ranka? Mieliśmy sobie wszystko wyjaśnić, przecież obiecałaś. Jednak zamiast tego, wolałaś umówić się z Erickiem. Dlaczego właśnie z nim? Zasługujesz na kogoś, dużo lepszego niż on. Nie uważasz, że powinniśmy o tym wszystkim porozmawiać, zamiast zachowywać się, jak dzieci? - zasypuje mnie pytaniami, dotykając delikatnie mojej dłoni. Wywołując w mojej głowie ponowny mętlik i nieoczekiwaną złość. Miałam dość słuchania od wszystkich znanych mi osób dobrych rad, o które nie prosiłam. Wszyscy świetnie wiedzieli, jak powinnam pokierować swoim życiem. Choć nikt nie wiedział, co czuję i jak to jest być na moim miejscu.
- W takim razie, niby na kogo zasługuję? Może na ciebie, zdradzającego mnie na prawo i lewo z moją siostrą? Stephan, dość tego. Przestań mieszać mi w głowie i pozwól ułożyć życie. Sam odbudowujesz swój związek z Mel, a mi robisz wyrzuty o spotkania z Erickiem? Na co mam czekać? Na coś, co nigdy się nie wydarzy? Do końca życia mam być sama, bo Melanie udało się nas skutecznie rozdzielić? Dajemy temu wszystkiemu spokój. Obydwoje mamy własne życia, które kompletnie się od siebie różnią. Nie mamy ze sobą, już nic wspólnego i to od bardzo dawna. Nas, ani nawet naszej przyjaźni, już nie ma. Dlatego, przestańmy oszukiwać samych siebie. Szczerze życzę ci powodzenia, zarówno w życiu prywatnym, jak i dalszej karierze. Ale będzie lepiej, jak nie będziemy utrzymywać kontaktów - wiedziałam, że zraniłam go tymi słowami. Nie miałam jednak innego wyjścia. To się musiało skończyć. Musieliśmy pozbyć się wzajemnej miłości, rozpoczynając na nowe relacje z innymi osobami. Poza tym, byłam już zmęczona tym, że mówił jedno, a robił drugie. Stephan od zawsze był niekonsekwentny w swoich czynach. Zaprzeczał sam sobie, nie chcąc kogokolwiek zranić. Myślał, że wszystko poukłada się samo. Stanowiło to jedną z największych jego wad. Czym często, doprowadzał mnie do szału. Pod tym względem, byliśmy do siebie łudząco podobni. Wielokrotnie zarzucając sobie nawzajem brak asertywności. Nic z tym jednak nie zrobiliśmy, aż w końcu się to na nas zemściło.
- Przykro mi, że tak stawiasz sprawę. Jednak w porządku, zrozumiałem. Postaram się, uszanować twoją decyzję. Powodzenia, Rosie. Na pewno dokonasz wielkich rzeczy - odgarnia mi z twarzy, kilka rozwianych przez wiatr kosmyków. Patrząc w moje oczy. Mam wrażenie, że chciał powiedzieć coś zupełnie innego niż usłyszane przeze mnie słowa. Ale uznał, że nie ma to najmniejszego sensu.
Byłam mu za to wdzięczna. Nie chciałam od niego żadnych wyznań, czy deklaracji nie mających prawa się ziścić.
Patrząc, jak odchodzi ode mnie bez słowa.
Starałam się z nim ostatecznie pożegnać, choć nie byłam przekonana, czy wystarczy mi życia, abym tego dokonała.





- Przepraszam za spóźnienie. Ale nieoczekiwanie, musiałem się na chwilę pojawić w pracy. Przyszedł ważny klient, którego nie mogłem zlekceważyć - w drodze na lotnisko. Eric tłumaczy mi powód swojego spóźnienia.
Był doradcą finansowym w jednym z lokalnych banków. Świetnie sprawdzał się na tym stanowisku, ku mojemu początkowemu zdziwieniu.
Niedawno zrozumiałam także, że dostał tę pracę ze względu na swoje umiejętności, a nie rodzinne koneksje. Musiałam sama przed sobą, przyznać się do błędy i złego oceniania jego osoby w przeszłości. Kiedy to myślałam, że o nic nie musi się starać, bo z góry to dostanie.
- Nic się nie stało. Spokojnie zdążymy. Możesz przestać się denerwować - posyłam w jego stronę, uspokajający uśmiech. Po czym on, łączy nasze dłonie. W oczekiwaniu na zmianę świateł.
Przyglądam się im w milczeniu, próbując wmówić sobie, że mam wszystko, co potrzebne mi do szczęścia.




To właśnie z Erickiem, spędzałam większość czasu. W ciągu ostatnich dni. Nie chcąc, przysłuchiwać się prowadzonym w domu, kilka razy dziennie rozmowom na temat kupna mieszkania przez Melanie i Stephana, czy tego jak będzie wyglądał pokój dla ich przyszłego dziecka.
Gdy byłam tego wszystkiego nieświadoma, zdecydowanie mniej cierpiałam.

Dlatego wolałam spotykać się z Erickiem, przy którym z każdym dniem czułam się lepiej.
Coraz bardziej się przed nim otwierałam. Potrafiąc powoli zacząć zwierzać ze swoich, najgłębiej skrywanych odczuć.

Zaczynał zastępować mi Stephana. Przejmując jego rolę, którą pełnił w moim życiu.




Wyglądając przez okno samochodu, nieoczekiwanie zauważam swoją siostrą, idącą po chodniku w towarzystwie, zupełnie nieznanego mi mężczyzny w średnim wieku, wyraźnie od niej starszego. Wyglądali na bardzo dobrych znajomych. Jednak ja, widziałam go po raz pierwszy w życiu.
Nie rozumiałam, skąd ona się tutaj w ogóle wzięła. Powinna w końcu być teraz na zajęciach. To wszystko, wydawało mi się dosyć podejrzane.




- Eric, popatrz uważnie. Znasz może tego mężczyznę? Idącego obok mojej siostry. Nie wygląda mi na znajomego ze studiów. Nic z tego nie rozumiem - pytam, wskazując na swoją siostrę i jej tajemniczego towarzysza. Mając nadzieję, że może on mi pomoże, odkryć tę tajemnicę. W końcu nadal mieszał tutaj i dużo lepiej orientował się w otoczeniu i mieszkających tu osobach niż ja.
- Widzę go pierwszy raz w życiu. Nie mam pojęcia, kto to jest. Wiesz, że nie mam z nią, tego samego kręgu znajomych. Zresztą twoja siostra, nie powinna być teraz, gdzieś indziej? Mówiłaś, że od rana ma jakieś wykłady - odpowiada mi. Mogłam się spodziewać, że to usłyszę. Ale coś nie pasuje mi w jego odpowiedzi. Mam wrażenie, że nie mówi mi prawdy. W końcu zdążyłam poznać go na tyle, że wiedziałam, kiedy próbuje coś ukryć.
Nie mam jednak stuprocentowej pewności, dlatego odpuszczam. Nie zaprzątając sobie tym dłużej głowy.
Obiecałam niedawno samej sobie, że nie będę ingerować w nic związanego z Melanie.





- Będę za tobą, strasznie tęsknił. Nie wiem, jak ja wytrzymam te kilka tygodni - Eric ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, naprawdę zdecydował się przyjąć propozycję pracy w Anglii. Na dodatek, zamierzał przeprowadzić się do Londynu. Organizacja tego, wymagała jednak czasu. Dlatego siłą rzeczy, na razie musieliśmy się ze sobą rozstać. 
- Ja też będę tęskniła. Ostatnio za bardzo się do ciebie przyzwyczaiłam - mówię lekko zawstydzona. Przytulając się do niego. Nie zważam przy tym ma tłum ludzi na lotnisku, którzy mijają nas w pośpiechu.
- Więc polubiłaś mnie, choć troszeczkę? - pyta ze śmiechem. Przesuwając swoją twarz do mojej.
- Może nawet, trochę więcej niż troszeczkę - Eric niweluje ostatnie centymetry dzielące nasze usta, łącząc je ze sobą. Całujemy się ze sobą, jak para zakochanych. Mimo że w tej kwestii, nic nie zostało między nami ustalone. Nie zważam jednak na to w tym monecie, ponieważ każdy nasz następny pocałunek, niósł za sobą nowe, ekscytujące doznania.




- Zadzwoń, gdy będziesz już na miejscu. Chcę wiedzieć, że bezpiecznie dotarłaś – słyszę od niego na pożegnanie.
- Dobrze. Czekam na twoje obiecane odwiedziny. Mam nadzieję, że one niedługo nastąpią - całuję go ostatni raz przelotnie w usta. Po czym, zmierzam w stronę bramek, gdzie ma się odbyć odprawa.




Rozglądam się po londyńskim lotnisku Heathrow. W poszukiwaniu Lisy. Obiecała, że mnie odbierze, abym nie musiała tłuc się przez niemal całe miasto taksówką, która zrujnowałaby mój skromny budżet do reszty. Życie w stolicy Anglii, nie należało do najtańszych. Zwłaszcza z pensji, początkującej dziennikarki, pochodzącej z innego kraju, która chciała być samodzielna i samowystarczalna. 




- Rose, jesteś nareszcie. Myślałam już, że przepadłaś na dobre i nie wrócisz. Brakowało mi ciebie. Nie miałam z kim omawiać, najnowszych plotek z redakcji - słyszę radosny ton głosu Lisy. Jak zwykle szeroko uśmiechniętej, mającej niesamowicie optymistyczne podejście do życia. 
- Przynajmniej przyznałaś się do czego jestem ci potrzebna - odpowiadam jej ze śmiechem. Przyjaźnie się z nią witając. Następnie ruszając za nią w stronę wyjścia.
- Jak minął pobyt w domu? Obyło się bez szkód? Mam nadzieję, że wszyscy cali – mruga do mnie. Lubiłam w niej to, że zawsze podchodziła do wszystkiego z humorem. Poważne problemy traktując z dystansem i zbytnim nie przyjmowaniem się nimi.
- Obyło się bez wybuchu wojny, ale daleko do ideału relacjom w mojej rodzinie. Opowiem ci zresztą wszystko, jak dotrzemy do mojego mieszkania. To trochę dłuższa rozmowa. Wydarzyło się kilka, niespodziewanych rzeczy. Liczę, że masz trochę wolnego czasu? - chciałam móc się jej wygadać i poprosić o opinię, co powinnam zrobić z dalszą relacją z Erickiem.
- Dla ciebie zawsze go znajdę. W końcu jestśmy przyjaciółkami - posyłam jej pełne wdzięczności spojrzenie. Dobrze było mieć świadomość, że mam choć jedną osobę, na którą mogę liczyć.





Po niecałej godzinie, docieramy do mojego mieszkania. Z radością pokonuję kolejne piętra. Dzielące mnie od mojego celu.

Otwieram drzwi, rozglądając się po znajomych kątach, które urządzałam z dużym zaangażowaniem. Nareszcie czując się komfortowo. Naprawdę stęskniłam się za tym miejscem.





- Napijesz się czegoś? - pytam, odstawiając walizkę za drzwi sypialni. Miałam zamiar zająć się jej rozpakowaniem wieczorem, albo jutro.
- Kawy, jeśli ją masz - patrzy na mnie sugestywnie. Wiedząc, że najczęściej mam pustą lodówkę, a szafki w kuchni, pełnią rolę ozdobną. Będąc w większości pustymi. Nigdy nie było mi po drodze z zakupami.
- Powinna, jeszcze być - kieruję się do kuchni, w poszukiwaniu potrzebnej mi rzeczy.




Gdy nareszcie, siadamy z Lisą w moim niewielkim salonie. Wraz z dwoma kubkami kawy. Streszczam jej ostatnie wydarzenia, jakie miału miejsce na przestrzeni ponad dwóch tygodni, spędzonych w Niemczech. Najwięcej czasu, poświęcając swojej relacji z Erickiem. Nadal nie byłam pewna, czy zmierza ona we właściwym kierunku i czy na pewno, tego właśnie chcę.
Byłam w tym wszystkim pogubiona i potrzebowałam kogoś, kto spojrzy na to trzeźwym okiem.




- Akurat czegoś takiego, bym się w życiu nie spodziewała. Rose, nie wiem, co mam ci w tej kwestii doradzić. Sama powinnaś zdecydować i pójść za głosem serca. Ono będzie tutaj najlepszym doradcą. Wybierz mądrze i nie pakuj się w coś, jeśli nie będzie miało to przyszłości. Dość się już wycierpiałaś. Przede wszystkim, zastanów się nad tym, czy rozdział ze Stephanem, jest rzeczywiście skończy - Lisa przerywa chwilowe milczenie, jakie między nami zapanowało. Starając się rzeczowo ocenić sytuację.
- Oczywiście, że to skończone. On żeni się z Mel i nic tego nie powstrzyma - nie wiem kogo próbuję bardziej do tego przekonać. Moją rozmówczynię, czy siebie.





- Nadal jednak nie wierzę, że nie poszliście z Erickiem na całość. Może taka wspólna noc, trochę by ci wszystko rozjaśniła, a przynajmniej byś się trochę odstresowała. Przydałoby cię to - z ledwością przełykam pitą przez siebie kawę. Była, jak zwykle bezpośrednia. Gromię ją wzrokiem, słysząc ostatnie słowa. Lisa w tej kwestii od zawsze miała, zbyt mocno liberalne, jak dla mnie podejście. Nie widziała nic złego w chodzeniu do łóżka po pierwszym spotkaniu z nowo poznanym mężczyzną. Bez względu na to, czy wiązała z nim swoją przyszłość, czy nie. Ja kierowałam się wyznaczonymi sobie zasadami. Starając się ich, prawie zawsze przestrzegać.
- Doskonale wiesz, że nie śpię z kim popadnie. Taka relacja bez zobowiązań, nie jest dla mnie. Muszę najpierw, czuć jakąś emocjonalną więź z tą osobą, aby być w stanie, zdecydować się na taki rodzaj bliskości. To kwestia, przede wszystkim zaufania - tłumaczę jej po raz kolejny. Wcale nie przejmując się swoim odmiennym i nie spotykanym często w dzisiejszych czasach podejściem.
- Wiem, wiem. Tak cię tylko podpuszczam. Ale chyba, sama udzieliłaś sobie odpowiedzi na targające tobą wątpliwości. Nadal nie ufasz do końca Ericowi, ani nie zaangażowałaś się uczuciowo w waszą znajomość. Nie wyglądasz na zakochaną, ani nawet zauroczoną dziewczynę. Ktoś inny, wciąż gości w twoim sercu, nieprawdaż? Więc chyba będzie lepiej, aż na razie wstrzymasz się z jakimiś poważniejszymi deklaracjami. Skoro Eric powiedział, że zaczeka to daj wam ten czas - radzi mi przyjaciółka, z którą musiałam się niestety zgodzić.




Po odrzuceniu wszelkich uprzedzeń i przeciwności związanych z moją siostrą na bok. To nadal Stephanowi, ufałabym bardziej i to nadal do niego, żywiłam dużo głębsze uczucia. Choć Eric był naprawdę w porządku i posiadał wiele zalet. Wciąż czegoś mi w nim brakowało. Szukałam w nim, sama nie do końca wiedząc czego, co pozwoliłoby mi obdarzyć go uczuciem.
Z drugiej strony, chciałam nareszcie pójść naprzód i znowu poczuć się dla kogoś najważniejsza i kochana. Móc dzielić z kimś swoje radości i troski.
Wiedziałam, że wraz z odwiedzinami Ericka, będę musiała nareszcie się na coś zdecydować. Nie mogąc wymagać, że będzie na mnie czekał w nieskończoność. Jednakże im dłużej o tym myślałam, tym coraz bardziej obawiałam się nadejścia tego momentu.


________
Powolutku zbliżamy się do kulminacyjnych wydarzeń w tym opowiadaniu.
Dlatego z rozdziału na rodział, powinno robić się ciekawiej.