Cztery
lata później.
W pewne niedzielne, wrześniowe
popołudnie. Gdy jesień, coraz częściej zaczynała dochodzić do
głosu. Zmieniając aurę na zdecydowanie bardziej deszczową i
wietrzną niż
w ciągu ostatnich miesięcy.
Barwiąc przy tym liście w wielorakie barwy i zrzucając je, coraz
liczniej z majestatycznych i wieloletnich drzew.
Pukam lekko do
drzwi, prowadzących do mojego rodzinnego domu. W którym spędziłam,
większą część swojego życia. Przechodząc przez różnorakie
doświadczenia. Jedne pozytywne inne zdecydowanie mniej.
Miałam jednak, ogromny sentyment do tego miejsca. W końcu to tutaj
poznałam kogoś, kto okazał się moim najlepszym przyjacielem i
miłością mojego życia. Będąc równocześnie najlepszą rekompensatą od losu za wszystkie krzywdy i przeciwności z jakimi musiałam się uporać na przestrzeni ostatnich lat.
Mimowolnie spoglądam na dom obok, który
opuściłam przed kilkoma minutami. Ciesząc się, że mój
nareszcie, zaczynał mu dorównywać pod względem ciepłych relacji
w nim panujących. Których kiedyś w przeszłości, tak bardzo
zazdrościłam mojemu towarzyszowi.
Splatam
swoją dłoń z tą, należącą do mojego męża. Delikatnie się do
niego uśmiechając. Nadal było mi trudno, przyzwyczaić się do
myśli, że naprawdę jesteśmy małżeństwem. Choć od tego
niezapomnianego dla nas dnia, minął już ponad rok. Wciąż
wydawało mi się to czymś nierealnym,
tak samo jak nasze wspólne i wyjątkowo szczęśliwe życie. Które
dobitnie przebiło wszystkie marzenia i
wyobrażenia o
nim. Okazując się dużo lepszym niż mogłam kiedykolwiek
przypuszczać. To wszystko, przypominało mi jakiś piękny sen,
który śniłam już od kilku lat. Za nic, nie chcąc się z niego
obudzić. Cieszyłam
się każdym przeżytym dniem. Mając w nich wszystko, co było mi
potrzebne do szczęścia.
Wtulam
się mocniej w bok, osoby stojącej obok mnie. Czekając, aż któreś
z moich rodziców, zaprosi nas do środka. Gdzie mieliśmy zjeść
rodzinny obiad, na który otrzymaliśmy uprzednio serdeczne
zaproszenie.
Moje relacje z rodziną, chyba nigdy wcześniej nie
były lepsze. Świetnie dogadywałam
się zarówno z tatą, jak i w szczególności mamą. Która
sukcesywnie, wynagradzała mi lata dzieciństwa i faworyzowania w
nich mojej siostry. Znowu miałam w niej ogromne oparcie i byłam
pewna, że mogę jej zaufać, niemal w każdym aspekcie. Zmiana, jaka
w niej zaszła była wprost nie do opisania. Praktycznie w niczym,
nie przypominała dawnej siebie. Chłodnej i zdystansowanej. Na
każdym kroku, powściągającej swoje uczucia. Teraz była otwarta
na innych, szczera i radosna. Co dostrzegały także obce osoby, dużo
chętniej nawiązując kontakty z moją rodzicielką.
-
Nareszcie jesteście, kochani. Ktoś od samego rana, nie mógł się
was doczekać. Nieustannie dopytując, kiedy będziecie. Zapraszam
do
środka. Dziś jest wyjątkowo chłodno. Jeszcze się przeziębisz,
Rose. Co wyjątkowo, nie jest teraz dla ciebie wskazane - moja
rodzicielka, patrzy na mnie z troską. Następnie się z nami
witając. Uśmiechając przy tym radośnie. Wyraźnie cieszyła się
na nasz widok. Wiedziałam w
końcu,
jak uwielbiała momenty, gdy miała swoją niemal całą rodzinę w
komplecie.
- Ciocia, Rose! Wujek, Stephan!
Myślałem, że już nie przyjdziecie. Tęskniłem - nie zdążamy,
nawet dobrze przekroczyć progu. Nie mówiąc już o zdjęciu kurtek.
Gdy w korytarzu, pojawia się prawie czteroletni Tim i przytula się
mocno do naszej dwójki. Przez
dłuższy czas, trzymając się nas kurczowo swoimi małymi rączkami.
Cała nasza trójka, była ze sobą bardzo zżyta, co kiedyś
wydawało mi się czymś nieprawdopodobnym. Odkąd jednak, podjęłam
się
próby
odciążenia rodziców od jego wychowywania. Wiedząc, że coraz
częściej nie mogą nadążyć za swoim rezolutnym wnukiem i
wymagają choć kilku dni odpoczynku w miesiącu.
Malec bez reszty, skradł moje i Stephana serce. Stając się przez
nas, rozpieszczanym do granic możliwości, ku dezaprobacie jego
dziadków.
- Przecież ci obiecaliśmy. Nie moglibyśmy cię
więc zawieść. Po prostu moi rodzice, trochę dłużej nas u siebie
zatrzymali - Stephan tłumaczy mu spokojnie, biorąc na ręce.
Ku ogromnej radości chłopca.
- Rozumiem, ale trochę się
bałem. Bo mama też obiecuje, że w końcu przyjedzie. Choć do tej
pory, tego nie zrobiła - Timi, wyraźnie pochmurnieje. A w jego
prześlicznych oczach, łudząco podobnych do tych mojej siostry.
Pojawiają się łzy. Wiedziałam, że bardzo tęskni za Melanie. I
choć wszyscy się bardzo staraliśmy, nie potrafiliśmy zastąpić
mu matczynego uczucia, jakim wyłącznie ona mogła spróbować go
obdarzyć. Dla nas, było to po prostu niewykonalne.
- Jestem
pewna, że gdyby mogła, już dawno by z tobą tutaj była. Wiesz, że
ma bardzo odpowiedzialną pracę, a Stany Zjednoczone, są położone
bardzo
daleko od nas. Jednak na pewno, niedługo cię odwiedzi. Kto wie,
może wróci nawet na stałe albo zabierze cię ze sobą. Jesteś w
końcu, jej ukochanym synkiem - staram się go pocieszyć, patrząc
przy okazji błagalnie na Stephana. Aby odciągnął czymś uwagę
mojego siostrzeńca od dość trudnego i bolesnego dla niego
tematu.
- Chodź, Timi. Zobaczymy, co robi dziadek i we trójkę
zbudujemy ogromną wieżę z klocków. Taką, jak ostatnio. Ciocia za
to, pomoże babci w dokończeniu obiadu Zgoda? - na szczęście
chłopiec ponownie
zaczyna się uśmiechać,
przystając
na propozycję zabawy i wraz ze Stephanem, udają się w stronę
salonu. Wraz z mamą, odprowadzamy ich zmartwionymi spojrzeniami.
-
Mały, niemal codziennie wypytuje o Mel. Nie wiem już, co mam mu
odpowiadać. Timi robi się w końcu, coraz starszy. Zaczyna
zauważać, że coś jest nie tak. Inne dzieci mają mamy i ojców, a
on mieszka z dziadkami. Nigdy nie widział nawet swojego taty, to
tylko kwestia czasu, gdy zacznie o niego wypytywać i co wtedy? -
widzę, że moją rodzicielkę, powoli zaczyna przerastać ta
sytuacja.
- Spokojnie, mamo. Jakoś sobie z tym poradzimy. Timi,
to bardzo dojrzały i mądry chłopiec. Gdy przyjdzie na to
odpowiednia pora i trochę jeszcze podrośnie, wszystko mu na spokojnie
wytłumaczymy. Jestem pewna, że zrozumie - przynajmniej miałam taką
nadzieję.
- Nie byłabym tego
taka
pewna. W końcu będzie musiał się pogodzić z tym, że ojciec nie
chce mieć z nim nic wspólnego. Poza comiesięcznymi przelewami
pieniędzy. A mama go zostawiła, bo nie podołała jego wychowaniu i
zbyt mocno przypominał jej o niespełnionej miłości. To wszystko
moja wina. Źle wychowałam Melanie, a teraz płaci za to niewinne
dziecko. Konsekwencje za moje błędy z przeszłości, ponosi teraz
mój wnuk - kręci bezradnie głową. Mając do siebie pretensje.
-
Przestań się obwiniać. Nikt nie miał wpływu na decyzję Melanie,
gdy okazało się, że jej ambicje zawodowe są silniejsze niż
poczucie macierzyństwa. Gdyby chciała, nadal by tutaj była i
zajmowała się Timim. Ale jak niemal zawsze, myślała tylko o
sobie. Egoizm znowu, wziął nad nią górę - nadal nie mogłam
zrozumieć, jak moja siostra, mogła tak okropnie postąpić.
Najpierw bardzo źle, zniosła poród i przeżyła poważne
załamanie. Przez
pierwsze tygodnie, nie
mogła nawet spojrzeć na swojego syna. A potem, gdy wszystko zaczęło
się stabilizować i
każdy miał nadzieję, że jej niechęć i uprzedzenia minęły.
Zostawiła Tima, gdy ten miał niecały roczek. Tłumacząc się
ogromną i niepowtarzalną szansą na pracę w Stanach. W dodatku
zastrzegła, że dłużej nie da rady zajmować się synem, bo to dla
niej za wiele. Przerastało ją wszystko, co z nim związane. Choć i
tak, to nasza mama w głównej mierze od początku się nim
zajmowała. Mel na do widzenia wyłącznie stwierdziła, że najpierw
musi poukładać własne życie i uporać się z przeszłością, o
której jej nieustannie Tim przypominał. Aby móc ponownie, podjąć
się jego wychowania. Nie zostawiła niemal wyboru naszym rodzicom.
Na początku wszyscy się, jeszcze łudziliśmy, że wróci i
zrozumie swój błąd.
Zatęskni za swoim jedynym synem i prędzej, czy później zajmie się
nim.
Ale minęło prawie trzy lata, a ona odwiedziła Tima,
zaledwie trzy razy. Za każdym razem na święta Bożego
Narodzenia. W pozostałe dni roku, sporadycznie z nim tylko
rozmawiając, najczęściej przez telefon. Nie licząc się
praktycznie w ogóle z jego uczuciami i nieustającą tęsknotą za
jej osobą.
- Kontaktowała się ostatnio z wami? Mówiła coś
o przyjeździe? - pytam, choć nie robię sobie większej nadziei,
że nastąpił przełom w tej sprawie.
- Rozmawiałam z nią w
zeszłym tygodniu. Stwierdziła, że ma ogrom pracy i wróci dopiero
na święta, jak zawsze zresztą. Kompletnie nic do niej nie dociera.
Wasz tata
już dawno stracił do niej cierpliwość i nawet nie chce z nią
rozmawiać, a ja powoli także tracę do niej siły - mogłam się
tego spodziewać. Mel kompletnie przestała, poczuwać się do
odnalezienia w roli matki. Zrzucając swoje obowiązki na innych.
-
Dobrze, że przynajmniej moja wnuczka, będzie miała szczęśliwą
rodzinę i
kochających rodziców.
Jak ostatnie badania? - mama spogląda na mój, coraz mocniej
zaokrąglony brzuch. Z dużym zainteresowaniem,
czekając na moją odpowiedź.
- Wszystko jest, w jak najlepszym
porządku. Nasza malutka córeczka, rozwija się bez zarzutu - gładzę
się delikatnie po brzuchu. Uśmiechając
sama do siebie. Z każdym dniem, coraz bardziej wyczekiwałam jej
przyjścia na świat. Nie mogłam się wprost doczekać tego momentu,
gdy
ją przytulę i wezmę na ręce.
Choć był to dopiero początek piątego miesiąca mojej
ciąży.
Odliczałam już
dni do jej narodzin. A każde wyjście na zakupy, kończyło się
dokupieniem dla niej jakiegoś kolejnego prześlicznego w
wyglądzie
dla mnie ubranka, czy chociażby
maleńkiego drobiazgu, umieszczanego następnie w jej pokoiku. Który
od kilku już dni, stał przygotowany i gotowy na jej zamieszkanie w
nim.
- Ale czas najwyższy na twój urlop w pracy. Rose, mam
nadzieję, że nareszcie ustąpisz i mnie posłuchasz. Teraz
powinnaś, przede wszystkim odpoczywać - słuchałam tego samego,
niemal od momentu, gdy tylko dowiedziała się o mojej ciąży.
Doskonale
pamiętam ten dzień, gdy okazało się, że spodziewam się dziecka.
Stephan niemal oszalał z radości, kiedy tylko przekazałam mu tę
wiadomość, a jakiś czas później podobną reakcje mogłam
podziwiać u kilku innych, bliskich mi osób.
-
Przecież to robię. Siedzenie w domu przed komputerem i pisanie, nie
wymaga ode mnie żadnego wysiłku. To właściwie dla mnie, chwila
relaksu i zabicia czymś czasu, gdy zostaję sama. Nie martw się,
nigdy nie zrobiłabym jej świadomie krzywdy. Kocham ją całym
sercem - uspokajam ją. Po czym mama
w końcu ustępuję i podążamy
we dwie do jadalni. Nakrywając do stołu.
Gdy
praktycznie, wszystko jest już gotowe. Do pomieszczenia, niczym
burza wpada Tim.
- Ciociu, ciociu. Zabierzecie mnie dziś na noc
do siebie i cały jutrzejszy dzień? Wujek już się zgodził.
Proszę, proszę. Moglibyśmy upiec znowu te czekoladowe ciasteczka,
co ostatnio. Nikt nie robi lepszych niż ty, nawet babcia - obydwie
wybuchamy śmiechem, słysząc te słowa i widząc jego
podekscytowanie.
- Zapytaj najpierw babci, jeśli się zgodzi.
Nie ma problemu - uśmiecham się do niego. Nie widziałam żadnych
przeszkód, aby zabrać go do nas. Timi i tak był częstym gościem
w naszym mieszkaniu. Co niewątpliwie, ożywiało należące
do nas pomieszczenia i wprowadzało do
nich,
jeszcze więcej radości.
- Tim, dopiero co wróciłeś od Rose
i Stephana. Jak tak dalej pójdzie, niedługo u nich zamieszkasz.
Wiesz, że ciocia powinna odpoczywać, a nie ganiać za tobą?
Wszędzie cię pełno, więc to chyba nie jest najrozsądniejsze
wyjście - mama jest sceptycznie nastawiona do tego pomysłu.
-
Ale jest, jeszcze wujek. On może się ze mną bawić, a z ciocią
upiekę tylko ciastka - upiera się, wydymając swoje policzki w
geście
złości i niezadowolenia.
Wyglądał przy tym, strasznie uroczo.
- Wujek ma swoje
obowiązki. Na
pewno też chciałby trochę odpocząć. Skarbie, zrozum że oni nie mogą poświęcać ci całego swojego wolnego czasu - upomina go.
- Pozwól mu i
tak nie mamy na jutro żadnych planów. Stephan nie ma jutro
treningu, więc nie musisz się też martwić, że będę sama musiała
pilnować Timiego przez większość dnia
- wstawiam się za chłopcem. Obydwoje ze Stephanem uwielbialiśmy
spędzać z nim czas. Był kochanym dzieckiem. Choć na początku
myślałam, że dla mojego męża, będzie to czymś niekomfortowym i
będzie starał się unikać towarzystwa syna Melanie, który przy
splocie innych okolicznościach,
mógł być również jego własnym. Bardzo się jednak pomyliłam.
Stephan od samego początku, nie widział w tym żadnego problemu, a
nawet miałam wrażenie, że ze względu na wydarzenia z przeszłości.
Miał do Timiego ogromny sentyment. Przez co, świetnie się
sprawdzał w roli jego ulubionego wujka.
- Niech będzie, ale to
naprawdę ostatni raz w najbliższym czasie - moja rodzicielka w
końcu ulega. Ku ogromnej radości swojego wnuka.
- Dziękuję,
dziękuję. Wracam do zabawy - znika tak szybko, jak się pojawił.
Mama kręci za to z dezaprobatą głową.
- On jest
wpatrzony w was, jak w jakiś obrazek. Ciągle tylko słyszę ciocia
to, a wujek tamto. Naprawdę jesteśmy z twoim ojcem, wam bardzo
wdzięczni za pomoc przy opiece nad Timem.
Szczególnie, że Melanie wyrządziła wam obojgu,
bardzo
wiele złego. I większość osób po
czymś takim,
nie chciałoby
mieć nic wspólnego z jej synem - słyszę, gdy kończę rozkładać
ostatnie sztućce.
- Nie masz, za co dziękować. Poza tym Timi,
nie jest niczemu winny. Nasze dawne
zaszłości
z Melanie, w ogóle go nie dotyczą. Jeśli możemy, to chcemy
po
prostu,
jak najbardziej wynagrodzić mu, właściwie brak rodziców. On nie
zasłużył sobie na wychowywanie się bez nich - nigdy nie patrzyłam
na niego przez pryzmat mojej siostry, czy krzywd jakie wyrządziła w
przeszłości. Dla mnie nie miało to żadnego znaczenia, że był jej synen.
- Za
bardzo go jednak rozpieszczacie. Jeszcze trochę i wejdzie wam na
głowę. To mały spryciarz, czasami wyjątkowo przebiegły - obydwie
zaczynamy się śmiać.
- W końcu musiał odziedziczyć coś po
Melanie - żartuję, doskonale wiedząc że jest zupełnie inny od
jego rodziców. I na pewno, wyrośnie na dużo uczciwszego i lepszego
człowieka niż Florian, czy niestety Mel.
Wspólny
obiad, całej naszej piątki. Upływa nam we wspaniałej i rodzinnej
atmosferze. Poruszamy między sobą wszelakie tematy, doskonale
czując się w swoim towarzystwie. Nareszcie wszystko się świetnie
układało i nikt z osób obecnych przy stole, nie miał większych
problemów, czy zmartwień. Takie
momenty, dobitnie mi pokazywały, że należy wybaczać innym, jeśli
naprawdę żałują popełnionych błędów. Dzięki czemu, mogłam się cieszyć posiadaniem wspaniałej rodziny.
Późnym
wieczorem, gdy Timi w końcu zasnął. Po wysłuchaniu trzech bajek,
przeczytanych mu przeze mnie. Oraz zapewnieniu, że przyjście na
świat mojej i Stephana córki, nie spowoduje żadnych zmian w jego
życiu i nadal będziemy spędzać wspólnie czas, czy zabierać go
do nas.
A
następnie, dość długiej rozmowie z Lisą, która niedawno wróciła
ze swojej podróży poślubnej z Theodorem i nie mogła się wprost
doczekać, aby podzielić się ze mną swoimi wrażeniami. Odnośnie
życia w małżeństwie i zobaczonych przez nią miejsc.
Kładę
się w końcu do łóżka, przytulając mocno do Stephana. Ciesząc,
że nareszcie
mamy, chwilę tylko dla siebie. Co podczas dzisiejszego dnia, było
praktycznie niemożliwe.
- Chyba nasza córka, dała
ci dzisiaj mocno w kość. Wyglądasz na zmęczoną - gładzi mnie
delikatnie po włosach. Bacznie przypatrując mojej twarzy. Jak
zawsze świetnie odczytując moje samopoczucie. Musiałam się z nim
zgodzić. Dzisiejszy dzień był dla mnie, niespodziewanie męczący.
-
Jest dziś wyjątkowo energiczna. Nieustannie przebiera swoimi
nóżkami. Jakby nie mogła się doczekać, kiedy już będzie z
nami. Ciekawe po kim to ma? - pytam ze śmiechem. Od samego rana,
świetnie wyczuwałam jej, coraz mocniejsze kopnięcia. Które choć
były wspaniałym przeżyciem, przyprawiały mnie o lekki dyskomfort
i skutecznie osłabiały.
- Na pewno, nie po mnie. Ja byłem
bardzo spokojnym dzieckiem - patrzę na niego z niedowierzaniem.
-
Czyżby? Doskonale pamiętam, że nie potrafiłeś usiedzieć w
jednym miejscu. Zresztą, do tej pory ci to zostało. Czasami jesteś
gorzej niecierpliwy niż Timi. Wszędzie
was pełno.
Nic dziwnego, że tak świetnie się dogadujecie
-
wytykam mu. Coraz mocniej rozbawiona.
- Ale i tak mnie kochasz.
Tak samo, jak ja was. Zobaczysz, że będziemy najszczęśliwszą
rodziną pod słońcem i niczego jej nigdy nie zabraknie - zapewnia
mnie. Przejeżdżając pieszczotliwie dłonią po moim brzuchu.
-
Wiem o tym - odpowiadam, będąc
pewna, że jego obietnica nie jest bez pokrycia. Przy okazji starając
się stłumić swoje ziewnięcie.
- Czas spać, Rosie. Musisz
odpocząć. Dobranoc - całuje mnie lekko. Po czym wygodnie, układam
się w jego ramionach. Najlepszym miejscu do spania.
- Dobranoc
- odpowiadam, niedługo potem zasypiając. Z wyczekiwaniem na
rozpoczęcie kolejnego, wspaniałego dnia. Pełnego miłości i
poczucia szczęścia.
Koniec.
_________________
Korzystając z okazji, że udało mi się doprowadzić do końca, kolejne opowiadanie.
Chciałabym, jak zawsze podziękować wszystkim, którzy byli tu ze mną obecni i poświęcili czas na czytanie i w szczególności komentowanie. Nieustannie motywując mnie do pisania i dodając weny do tworzenia, kolejnych stron tekstu.
To był zaszczyt, pisać dla takich czytelników i czytać ich wnikliwe opinie i często bardzo trafne przypuszczenia. Za każdym razem, coraz trudniej Was czymś zaskoczyć. :D (Chyba robię się, zbyt przewidywalna).
Nadszedł czas pożegnania się z tymi bohaterami. Jest Happy End, tak jak każdy chciał. Więc zostało mi się, jedynie tutaj z Wami pożegnać. :)
Licząc, że spotkamy się pod nowym adresem, gdzie już wkrótce doczekamy się rozwiązania zagadki, na którą niektórzy chyba niecierpliwie czekają. :D
Jeszcze raz, dziękuję za obecność. Wszystkie jesteście wspaniałe. <3
Jeszcze raz, dziękuję za obecność. Wszystkie jesteście wspaniałe. <3